Bawiłam się z córeczką znajomych, na którą spadł kineskopowy telewizor i zmiażdżył jej czaszkę. Nie pozostał u niej nawet ślad na buzi.
Jezus wprawdzie lituje się nad chorym i grzesznym, ale ostatecznie on sam wybiera życie w grzechu lub w świetle i tego konsekwencje.
Czy Jezus podjąłby w posłuszeństwie zadanie wybawienia ludzkości przez krzyż, gdyby zza chmurki słyszał szyderczy, powątpiewający śmiech tego, który Go posłał?
Czytając dzisiejszą ewangelię widzimy Jezusa wobec rozczytanych w Prawie faryzeuszy, którzy świadectwo Pisma interpretują po swojemu. Sytuacja nie do przebicia. I przerażająca.
Dzisiaj będzie o latarce, którą mój brat nosi ze sobą na wieczorne spacery po lesie, która oślepiając jest najlepszą bronią wobec dzikich zwierząt żyjących w leśnych ostępach. Tymczasem o Zuzannie z pierwszego czytania.
Człowiek w niej dotyka takiego poziomu poczucia zranienia, że gada bez przerwy o gryziu co go moli.
Wielu złączenie serca z Bogiem zapewniło wieczny lifting.
No i zaczęło się. – Darmozjady, chciałbym mieć wasze godziny... Do krzyczącego na mnie kierowcy dołączyli pasażerowie. Sytuacja skojarzyła mi się z dzisiejszą ucztą w Betanii.
Ta światłość, która wczoraj rozjaśniała telewizory w Europie, była znakiem Boga, który jak „ogień złotnika” wytrawi nasze życie z pozorów. Z pozorów świętości, pozorów chrześcijaństwa.
Gdyby umył mi nogi Chrystus, zobaczyłby na pewno mały biały ślad.