W paradzie lubieżności sami już sobie nie wystarczali, potrzebowali kogoś świeżutkiego, nieskażonego.
Ewangelia o tym, jak apostoł Tomasz MUSI wsadzić palce do boku Chrystusa, by uwierzyć w zmartwychwstanie, nałożyła mi się na opowiastkę Johannesa Hartla na temat smakowania wina.
Bezwzględne zaufanie pozwala doświadczać hojności Boga, który umiłowanego, nieskalanego Syna oddał za nas w ofierze.
Jezus jednak przez tę zasłonę z pazerności, skorumpowania i chciwości dostrzega człowieka łaknącego miłosierdzia.
Choć z posiadaniem rzeczy można się zapętlić i wtykać na przykład dzieciom miłość w złotówkach. Toczą się wojny o stan posiadania, o miedze, o wizerunek publiczny, o posiadanie męża, o poważanie, samochody, których ktoś ma więcej, o wszystko...
Niestety, słowa wypowiadane przez Jezusa nie dotyczą tylko tych, którzy wówczas Go słuchali: „Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was prowadzić z mego powodu (...) Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”.
Tak se czasem myślę, co zrobić by przerwać to galopujące przekonanie, że wszystko można wyrazić skrótami: kc, bk, nwm, zw, cr. Trzeba żyć szybko.
Bezwzględnie przymuszano ich do wszelkich prac i uprzykrzano im życie. A to scalało ich i umacniało wspólnotę wyznającą jedynego Boga, pośród politeistycznych Egipcjan.
Jezus wypowiada swoje „biada” nad trzema miastami. I rzeczywiście Korozain, Betsaida i Kafarnaum leżą w gruzach.
Jestem utrudzona i obciążona nawet wtedy, gdy się dobrze bawię. Po wczorajszych rowerach dokładnie wiem, gdzie mam mięsień czterogłowy uda, gdzie naramienny czy najszerszy grzbietu