O debatach, czyli jak Wałęsa rozmawiał z IPN
dodane 2016-02-04 10:07
Różne już debaty przeżyliśmy. Przyzwyczailiśmy się, że nie są to partnerskie spotkania poszukiwaczy prawdy, ale raczej starcia przeciwników przekonanych(?) o swoich racjach.
A ponieważ tylko prawda może być wspólna (racja, jak sama nazwa wskazuje, jest wydzieloną częścią), więc patrzyliśmy na te walki podziwiając różne style i techniki: od okładania się ciosami na oślep po subtelne rozgrywanie przeciwnika.
Ze skruchą przyznaję, że nie raz z emocjami oglądałam te boje, zapominając, że ich styl sam w sobie jest już porażką spotkania.
Ale teraz poziom debaty zszedł już do piwnicy.
Stare heglowskie powiedzenie, że "jeśli teoria nie zgadza się z faktami, to tym gorzej dla faktów", zostało zawstydzone, przez nowy styl "dochodzenia do prawdy".
Po prostu, jak coś nie pasuje, trzeba się obrazić, wyjść i pogrozić sądem.
Proste i genialne w swej prostocie, prawda? Nie trzeba już nawet wysilać się na argumenty i narażać, że przeciwnik ujawni jakieś niewygodne fakty.
I, niestety, nie dotyczy to jedynie debat publicznych.
Przykład idzie z góry i przenosi się do naszych miejsc pracy, a nawet do rodzin...
To jest ślepa uliczka. A wyjście z niej można znaleźć jedynie w świetle słów Jezusa:
"Szukajcie prawdy, a prawda was wyzwoli".
Prawda, a nie racja...