Wywołana do tablicy, czyli trzeba dać świadectwo
dodane 2016-05-12 10:25
"A ja mam pytanie do Siostry z tej czy innej beczki: W jaki sposób spotkała Siostra Pana Boga?" - takie pytanie w komentarzach...
Dziękuję za to pytanie, bo jeden gram autentycznego świadectwa ma większą wartość niż tony pobożnego mędrkowania. Zatem do dzieła...
Spotkałam Boga późno - kiedy miałam ok. 17 lat. To znaczy obiektywnie pojawił się w moim życiu wcześniej, bo byłam ochrzczona pół roku po urodzeniu, ale nie rozpoznałam Go wtedy. Nie rozpoznałam Go także, gdy przyjmowałam po raz pierwszy komunię (moja świadomość religijna była taka nikła, że nie wiedziałam z początku, że to trzeba znowu iść do spowiedzi i do komunii, sic!), ani wtedy, gdy otrzymałam Sakrament Bierzmowania. Był całkiem mi obcy. Nie należałam do tych, którzy nerwowo chodzą do kościoła co tydzień. Moje życie także było bardzo dalekie od standardów chrześcijańskich. Chodziłam do liceum plastycznego i robiłam wszystko, żeby życie było chociaż trochę bardziej kolorowe niż by wynikało z obowiązującego, słusznie minionego systemu.
Aż w moim życiu pojawił się Bóg.
No i tu pojawia się problem.
Nie umiem powiedzieć, co takiego się stało, że dokonała się we mnie zmiana i z, mówiąc eufemistycznie, epikurejczyka stałam się chrześcijanką. Na zewnątrz nie wydarzyło się nic znaczącego. Nie pojawił się żaden człowiek, który by mi wskazał drogę. To znaczy żaden z żyjących, bo martwych (chociaż tylko ciałem) pojawiło wielu. Nawracałam się, bowiem, czytając św. Jana od Krzyża, Katarzynę Sieneńską, Teresę od Dzieciątka Jezus i Faustynę Kowalską. Właśnie w takiej kolejności, zaczynając od dzieła Jana. W pewnym okresie życie znałam je lepiej niż nie jeden karmelita (zresztą później się to przydało, bo magisterkę i licencjat kościelny z teologii duchowości zrobiłam z mistyki Jana, a doktorat z mistyki Faustyny :-))
Szczerze powiedziawszy, nie polecam Jana jako lektury dla katechumenów. To trochę przypominało budowanie domu od komina, niemniej przyniosło efekt.
Czytałam też Pismo święte. Po kolei. Całe. Bez zrozumienia, ale z zapałem :-) Zaczęłam chodzić do kościoła. I zaczęłam się modlić. Bóg po prostu mnie pociągnął do siebie i już.
Był Kimś. Obecnym, chociaż trochę ukrytym.
Chciałam jakoś się odnaleźć w kościele, więc próbowałam dołączyć do jakiejś wspólnoty. Przyszłam na spotkanie oazy, ale wydawało mi się drętwe. Mimo to dołączyłam do nich, bo wtedy nie było dużego wyboru.
Tak więc najważniejsze było mało zauważalne. Działo się wewnątrz. Było to coś, co potrafię określić tylko słowami misia Puchatka: "Nie znam (drogi), ale mam w spiżarni dwanaście garnczków miodu, które wołają mnie już od godziny". Miś precyzuje, że coś go pociąga, ale nie za łapkę, ale w brzuszku (o tej teologii misia piszę na blogu w tekście: "Teologia według Puchatka":
http://sbogna.blogspot.com/2014/09/naprzeciw-miosci.html)
Ale właśnie to mnie samą najbardziej przekonuje, że w moje życie wkroczył Bóg. Nikt mnie nie zachęcał. Wprost przeciwnie. Nic nie miało wpływu. Poza tym jakimś dziwnym "smakiem", który odnajdywałam w rzeczach Bożych. Przecież nikt mi nie powiedział kim jest Jan od Krzyża. Dostałam tę książkę przypadkowo. Nie miałam też żadnego przygotowania do takiej lektury. A jednak czytając czułam, że to jest to czego szukam!
Przyciąganie Boże było na tyle mocne, że postanowiłam wstąpić do zakonu. Początkowo myślałam o karmelitankach. Kręciłam się pod murami Karmelu w Krakowie, ale na tym się kończyło. Nie znałam, żadnych zakonnic. Nie wiedziałam nic o życiu zakonnym, poza tym, co wyczytałam w książkach, a czytałam m. in. np. "Drewniany różaniec", czyli taki paszkwil, jakie to zakonnice są okropne baby. Ale nic nie było w stanie mnie odstraszyć.
Chciałam i już.
I to się nie zmieniło do dnia dzisiejszego.
Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej na moim osiedlu, bo miałam blisko ;-)
Dopiero potem poznałam jego piękną i fenomenalną w swej prostocie duchowość - kult Duszy Jezusa i prawdę o obecności Jezusa w duszach ludzkich. Trafiło mi się to jak ślepej kurze ziarno.
A potem mocno spotkałam Boga już w zakonie i znowu doświadczyłam dużej przemiany w życiu.
Ale to już inna opowieść...