Bo zapalczywość to nie to samo co zapał...
dodane 2016-09-28 09:25
(Łk 9, 51-56) Jan i Jakub rozgniewali się na dobre. Więcej nawet. Opanował ich "święty i słuszny" gniew. Któż by się, bowiem, nie pogniewał, gdyby lekceważą i wypraszają Jezusa! (nawet sąd nie miałby wątpliwości, że jest to obraza uczuć religijnych). A ponieważ wtedy trudno było liczyć na sąd, Apostołowie wzięli sprawy w swoje ręce:
postanowili zrzucić ogień na wioskę niewdzięcznych Samarytan!
Na szczęście, wcześniej spytali Jezusa, czy to dobry pomysł.
Na szczęście.
Bo my, nie zawsze pytamy Jezusa. Szczególnie wtedy, gdy jesteśmy przekonani, że "racja jest po naszej stronie". I lecą gromy...
Oni jednak spytali.
A Jezus zgromił..., ale ich. Tak, było Mu gorzko. Nawet podwójnie gorzko. Samarytanie go nie przyjęli. I było to smutne, bo pozbawiali się w ten sposób szansy na spotkanie, które mogło przemienić ich życia. I było Mu przykro, bo okazało się, że najbliżsi przyjaciele nie rozumieją Go. On przyszedł wydać się w ręce ludzi, a nie rzucić ich na kolana przemocą.
Kilkanaście miesięcy później...
(Dz 8, 14-17) Piotr i Jan (ten sam) idą do Samarii, bo Samarytanie przyjęli naukę Jezusa. Apostołowie idą modlić się i włożyć na nich ręce, by udzielić im daru Ducha Świętego...
Dzieje Apostolskie o tym nie piszą, ale sądzę, że Jan modląc się, dziękował Panu, że wtedy nie pozwolił mu tego ognia na wioskę zrzucić. Co miałby dziś im powiedzieć? "Sorry, Panowie, wtedy wyszło jak wyszło, ale teraz, wiecie, może zaczniemy od początku..."? Czy Samaria w ogóle przyjęłaby Słowo Boże po takim doświadczeniu "pierwszej ewangelizacji"?
Bo Ogień Ducha Świętego to jedyny ogień, który chrześcijanin powinien chcieć zrzucić na głowę bliźniego.