Odrodzenie/uzdrowienie duszy - C.D.
dodane 2017-01-23 15:55
Taki komentarz znalazłam pod tekstem otwierającym temat odrodzenia duszy: "Przyjąć wzór i łaskę to w pewnym sensie zakwestionować siebie, a to już nie jest takie fajne." Bardzo mi się to komponuje z wątkiem, od którego chciałam zacząć kontynuację rozważań.
Otóż, pomyślałam sobie, że proponowana tutaj droga odrodzenia jest adresowana wyłącznie do tych, którzy albo dzięki logice połączonej z uczciwością albo z powodu życia, które odarło ich ze złudzeń, dotarli już pod mur z napisem: "Dalej o własnych siłach nie pójdziesz". Tu nie ma wstępu dla "sprawiedliwych", którzy zdobywszy uprzednio wszystkie mieszkania św. Teresy i wspiąwszy się na szczyty drabiny mistycznej, pobrzękując orderami, przebywają w oparach własnej nieomylności i doskonałości (trochę to zgryźliwe, wybacz ,Panie!).
Rzeczywiście, żeby otworzyć się na łaskę płynącą z Najśw. Duszy Jezusa, trzeba uczciwie spojrzeć na własną duszę, a wtedy widzi się różnice. Jednak to nie prowadzi do przygnębienia. Wprost przeciwnie, jest punktem startowym na naszej drodze odrodzenia.
Jak to wygląda w praktyce?
Np. ostatnio odkryłam (trochę późno, ale lepiej tak niż wcale. Nawet, jeśli ktoś powie, że jestem opóźniona w rozwoju duchowym, to trudno :-), że Jezus umarł na krzyżu, żebym miała dostęp do Ojca, żebym mogła czerpać z tego szczęścia jakim jest przebywanie w bliskości Boga, w tej życiodajnej atmosferze miłości i łaski Ojca. Skoro oddał za to życie, to znaczy, że jest to coś niesamowicie cennego w Jego oczach. A ja? No, cóż... Odmawiam "Ojcze nasz", staram się być grzeczną..., ale nie przeżywam więzi z Ojcem tak jak Jezus. Wiele spraw (wybaczcie ten ekshibicjonizm. Jedyne co ma na usprawiedliwienie, to fakt, że z zawodu jestem plastykiem-wystawiennikiem, czyli po angielsku... :-). No, dobrze, wróćmy do tematu, zatem wiele spraw wydaje mi się ważniejszymi, bardziej pilnymi niż siedzenie przez Bogiem, uwielbianie Go i takie tam. A Jezus oddał życie, żebym mogła to robić... Zgrzyt.
I co? Można próbować się wziąć w garść i postanowić, że będę bardziej kochać Boga, uwielbiać Go i w ogóle. Ale zważcie, że mówimy tu o czymś więcej niż tylko o zewnętrznych postawach czy dobrych uczynkach. Tu chodzi o głębię ludzkiej duszy, o pragnienia, myśli, porywy serca. Tego się nie da spreparować siłą woli.
Sytuacja wyglądałaby nieciekawie, gdyby nie Jezus i Jego człowieczeństwo, które jest tak ważne w dziele zbawienia.
Według przedstawianej tu drogi odrodzenia, rozwiązanie polega na tym, by, mówiąc językiem M. Pauli Tajber (przewodniczki na tej drodze) "przyoblekać się w cnoty Duszy Jezusa". Czyli w przytoczonym wyżej przypadku, zaczęłam skarżyć się Jezusowi, że nie umiem kochać Ojca tak jak On, ale bardzo bym chciała, więc proszę Go, bo On sam kochał Ojca we mnie i przeze mnie. I tak, gdy idę na modlitwę i w innych chwilach dnia, gdy sobie to przypomnę, mówię: "Jezu, z Tobą uwielbiam Ojca". Ofiaruję Bogu uczucia, pragnienia, zażyłość, zaufanie i posłuszeństwo Jezusa. Bo taką chciałabym być.
Efekty?
Kurtyna zapada. Koniec zwierzania się :-)
Spróbujcie sami.
Może ktoś powie, że, jak na "super program odnowy świata", to jest to dość niepozorne. Tak, jest niepozorne. Tak jak niepozorne jest ziarnko gorczycy lub niemowlę leżące w zżobie, gdzie w małym miasteczku na krańcu świata... A właśnie to Niemowlę jest Panem, którego dziś wyznaje ponad 2 mld ludzi na świecie....