Modlimy się do Pana o uzdrowienia fizyczne. I dobrze. Czy robimy to w formie prośby, wstawiennictwa ("Jezu, proszę Cię, uzdrów tę nogę") czy w formie nakazu w autorytecie Pana ("W Imię Jezusa, nakazuję tej chorobie odejść") to wydaje mi się być sprawą drugorzędną. Ważne, że wierzymy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Wczoraj, gdy modliłam się, przyszedł mi do głowy pewien obraz. W wyobraźni zobaczyłam rozgrzany do czerwoności pręt w rękach kowala. Kowal położył go na kowadle i zaczął uderzać weń młotem. Ten obraz pozwolił mi jasno zrozumieć pewną regułę życia duchowego.
W komentarzu pod tekstem "Między młotem a kowadłem" http://sbogna.blogspot.com/2017/09/miedzy-motem-kowadem-czyli-o-formacji.html znalazłam zdanie, które podziałało na mnie jak przysłowiowa płachta na byka (w sumie nic nie wiem o przeżyciach byków względem tkanin :-)
Po raz kolejny sięgnę do fragmentu komentarza. "Proszę, nie piszcie, że pójść za wolą Bożą równa się znaleźć się w niebie i spijać same słodycze. Bo to kłamstwo. Czasem wola Boża jest taka, że strach się bać." Nie ma dwóch zdań, temat woli Bożej, zgadzania się na nią, poddania się Bogu, zaufania jest polem walki duchowej. Moim zdaniem największej walki duchowej.
Na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy: - Ci charyzmatycy to strasznie dziwaki, proszę Pani...
Taki komentarz, dzięki Bogu, pojawił się. Jego treść, pomiędzy świstającymi jak kamienie słowami innych komentarzy, kieruje nasz wzrok ku jedynemu, dobremu rozwiązaniu - ku przebaczeniu.
Raz po raz w necie pojawiają się wyznania ex-zakonnic, więc i ja postanowiłam...
Kiedyś myślałam, że jak będę dobra dla innych, to inni będą dobrzy dla mnie. Ta iluzja była we mnie silniejsza, niż Prawda, czyli Ewangelia, gdzie, jak byk stoi, że z tą wzajemnością może być różnie i nie o to chodzi, żeby dostać od ludzi nagrodę. I jak to bywa z iluzją, wydała ona złe owoce w moim życiu.