Byleby zdrówko było...
dodane 2017-09-06 16:57
Modlimy się do Pana o uzdrowienia fizyczne. I dobrze. Czy robimy to w formie prośby, wstawiennictwa ("Jezu, proszę Cię, uzdrów tę nogę") czy w formie nakazu w autorytecie Pana ("W Imię Jezusa, nakazuję tej chorobie odejść") to wydaje mi się być sprawą drugorzędną. Ważne, że wierzymy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
O wiele bardziej istotnym jest szersze spojrzenie na tę posługę.
Bo nie jest tak, że Pan Bóg postanowił posłać na bezrobocie wszystkich lekarzy i teraz sprawi (a wielu by tak chciało!), że wszyscy będziemy żyć długo (bez końca?) i szczęśliwie na tej ziemi (niebo przestanie być wtedy atrakcyjne :-)). Uzdrowienie fizyczne, chociaż jest wielce pożądane (szczególnie, gdy naprawdę cierpienie przyciśnie nas czy naszych bliskich) to jednak nie jest wszystkim, co chce nam dać Bóg.
Bóg chce czegoś więcej!
Chce nas uzdrowić totalnie!
Uzdrowić naszego ducha (z grzechów, z wad, z niewary...), naszą psychikę (z lęków, z głodów emocjonalnych, ze smutku...) i w końcu nasze ciało. W pełni zrealizuje się to... w chwili zmartwychwstania przy powtórnym przyjściu Pana. Wtedy ostatecznie odrodzą się nasze ciała i przyobleką się w nieśmiertelność.
Uzdrowienie fizyczne jest znakiem tego pragnienia Boga.
A jeśli chcecie poznać to Boskie lekarstwo na wszystko, to jest nim MIŁOŚĆ. I to miłość, którą Bóg nas kocha, a także, w odpowiedzi, miłość, którą my darzymy Boga i człowieka.
Bo w pełni zdrowy nie jest ten, kto ma się świetnie, ale ten, kto jest zdolny przyjmować i dawać miłość.
Kiedy Jezus uzdrowił teściową Szymona, to ona.... "wstała i usługiwała im".
Prośmy Pana, by nas uzdrawiał, przywracał nam siły i zdolność miłowania, byśmy mogli usłużyć Mu w drugim człowieku.