Między młotem a kowadłem, czyli o formacji duchowe
dodane 2017-09-08 09:52
Wczoraj, gdy modliłam się, przyszedł mi do głowy pewien obraz. W wyobraźni zobaczyłam rozgrzany do czerwoności pręt w rękach kowala. Kowal położył go na kowadle i zaczął uderzać weń młotem. Ten obraz pozwolił mi jasno zrozumieć pewną regułę życia duchowego.
To dotyczy nas jako poszczególnych chrześcijan, ale także całych wspólnot.
My, bowiem, jesteśmy tym, metalowym prętem. Piecem, w którym pręt rozgrzewa się do czerwoności jest doświadczenie Bożej miłości, a uderzenia młotem procesem formacji (w tym obrazie młot nie miał żadnego negatywnego znaczenia, nie chodziło o jakieś uciski czy cierpienia, ale jedynie o kształtowanie).
Jeśli wchodzimy w doświadczenie Bożej miłości przez uwielbienie, przyjmowanie łaski, pomnażanie wiary i nadziei, przez słuchanie świadectw innych, którzy tej miłości doświadczyli, to miłość Boża rozpala nas, a zaufanie czyni nas podatnymi na formację. Wtedy jesteśmy zdolni kształtować się według Słowa Prawdy. Zaczynamy wchodzić w proces formowania się, czyli zmiany sposobu myślenia, a w konsekwencji w zmianę sposobu mówienia, działania, a nawet odczuwania zgodnie z Ewangelią. Jest to nawrócenie, które dokonuje się w duchu synowskiego zaufania, a nie niewolniczego lęku.
No właśnie, czy czasem sami dla siebie i dla innych nie jesteśmy takimi głupimi kowalami, którzy walą wściekle młotem w zimne żelazo? Chcemy siebie i innych nagiąć do zasad Ewangelii, ale nie osiągamy żadnego skutku (chyba, że uderzamy tak mocno, że w końcu pokruszymy metal), bo bez doświadczenia, że Bóg stoi po nasze stronie próba zmiany kończy się porażką. Zresztą to całkiem zdrowy odruch w człowieku, że opiera się ingerencji z zewnątrz. Tylko miłość ma prawo wywierania wpływu, bo rodzi zaufanie i podatność, a nawet pewnego rodzaju bezbronność.
Zatem trzeba nam nieustannie rozgrzewać się doświadczeniem Bożej miłości, a potem... na kowadło i dalejże, kształtować swoje życie według Prawdy. I znowu, i znowu.
Z drugiej strony, zauważam nieraz we wspólnotach także i przeciwne wynaturzenie. Jest ciepełko miłości i uwielbienia i... tyle. Kowal rozgrzał żelazo i.. podziwia, że ładne. Nie znam się na kowalstwie, ale podejrzewam, że powtarzany wielokrotnie taki zabieg szkodzi metalowemu prętowi, który niszczeje (jeśli ktoś z Was ma wiedzę w tej dziedzinie, to proszę o informacje :-). Przyjmowanie miłości Bożej nadaremno jest jej marnowaniem. Przecież jesteśmy powołani do tego, byśmy nie tylko miłość przyjęli, ale także ją przekazywali. A do tego potrzebny jest proces formacji, bo nie urodziliśmy się bez grzechu pierworodnego. Io tym też trzeba pamiętać.
A swoją drogą, to ogromnie ważne, że są takie miejsca, gdzie właściwie nie da się pozostać zimnym wobec ogromniej temperatury uwielbienia Boga i promieniowania Jego miłości. Pozdrawiam wszystkie zaprzyjaźnione wspólnoty w Krakowie, w Warszawie i na Śląsku :-)