Plecy prostujesz mi, Panie

dodane 11:23

Po przeczytaniu książki Merlina T. Carothersa "Moc uwielbienia" nauczyłam się dziękować Bogu za każde cierpienie, a co więcej, uwielbiać Go za nie. Tak, wiem, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

Nie ma sensu obrażać się na Pana Boga za to, że dopuszcza cierpienia, które nas dotykają, nawet jeśli są to cierpienia niezawinione. Aczkolwiek ja osobiście nie wierzę, żeby którykolwiek z nas był bez skazy i żadnej winy nie miał, aby przypisywać sobie "niezawinione" cierpienie. Za każdym jednak razem, gdy rzeczywiście jesteśmy przekonani, że ktoś się na nas uwziął, albo co gorsza, tym Kimś jest Pan Bóg, i że On właśnie teraz "na złość" zsyła na nas karę za nasze grzechy, zachęcam do zapoznania się z postacią Hioba.

Zapewne Hiob jest znany każdemu, ale z Pismem Świętym jest tak, że za możemy czytać pewną historię kilkaset razy, a i tak za każdym razem możemy wyciągnąć z niej coś nowego. Mnie osobiście poruszył szczególnie jeden cytat, który często sobie powtarzam, zwłaszcza, gdy dotyka mnie cierpienie.

 

"Szczęśliwy, kogo Bóg karci,

więc nie odrzucaj nagan Wszechmocnego.

On zrani, On także uleczy,

skaleczy - i ręką swą własną uzdrowi." Hiob 5:17-18

 

Na własnej skórze przekonałam się o prawdziwości tych słów.

Każde cierpienie jest za przyzwoleniem Boga. To nie jest tak, że coś w naszym życiu nagle wymknęło Bogu spod kontroli i szatan tak już się rozpanoszył, że Stwórca nie ma nad nim żadnej władzy. Nie, nie, nie. Bóg zawsze ma nad wszystkim kontrolę i czasem, analizując swoje życie, mam wrażenie, że cierpienie jest tylko pretekstem do większego zbliżenia się do Boga, do większego wołania: "Panie, ratuj!". Ojciec wyciska ze mnie wszystkie łzy, ale okazuje się, że te łzy przynoszą ukojenie, ratunek dla zbolałej duszy. Wierzę, że Jezus cierpi wtedy razem ze mną. On nigdy nie stoi z boku i się nie śmieje z człowieka. Łamie go, to prawda, smaga batem sprawiedliwości po plecach, ale potem On te rany opatruje, zalewa wodą z oliwą jak miłosierny samarytanin.  Trzeba tylko wytrwać, bo kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.

Po przeczytaniu książki Merlina T. Carothersa "Moc uwielbienia" nauczyłam się dziękować Bogu za każde cierpienie, a co więcej, uwielbiać Go za nie. Tak, wiem, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, ale uczę się pomału przełamywać swoje własne opory i blokady i zamiast skupiać się na swoim bólu, otwieram się na uwielbianie Boga. I powtarzam Mu: "Zgadzam się na to, co się teraz ze mną dzieje, zgadzam się na ten ból, na cierpienie, łączę go z Twoim bólem i cierpieniem na krzyżu, Panie Jezu, za zbawienie wszystkim ludzi" - lub dołączam jakąś inną intencję. I potem nagle, nieoczekiwanie, cierpienie przestaje boleć. To nie znaczy, że znika, jest ciągle takie samo, ale moje nastawienie się zmienia, bo wiem, że nie jestem w tym bólu sama. I zazwyczaj jest tak, że kiedy zgadzam się na cierpienie, ono rzeczywiście szybciej mija. Czasem następnego dnia, a czasem już po kilku godzinach. A potem przychodzi uzdrowienie i Dobry Ojciec rozpieszcza mnie wtedy swoimi łaskami i darami, tak, że znów mam ochotę płakać, ale... ze szczęścia.

Kobiety są zazwyczaj bardziej emocjonalne, więc pewnie dlatego tak to wszystko mocno przeżywam, ale w tym moim emocjonalnym chaosie staram się zawsze pamiętać, że mój Ojciec to wszystko ogarnia, nawet kiedy ja sama siebie nie ogarniam. W końcu to On mnie, stworzył, powołał, zanim utkał w łonie matki, i On jeden doskonale mnie rozumie.

Za każdym razem, gdy obrywam "baty z nieba", Ojciec niemal natychmiast je leczy. I prostuje moje plecy, które jeszcze niedawno dźwigały na sobie tyle ciężaru. 

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 18.04.2024

Ostatnio dodane