Pogrzeb ks. Jacka
dodane 2019-11-08 23:01
W sobotę, 9 listopada będzie pogrzeb ks. Jacka Pietruszki (ur. 1967). Byliśmy razem u św. Anny przez cztery lata (2009-2013). Pozwolę sobie napisać parę słów, bo o dobrych sprawach warto zawsze pisać.
Od zawsze Jacek kojarzył mi się z Oazą. Jeszcze jako kleryk słyszałem o jego słynnych rekolekcjach w Gdańsku, potem jego złotym wieku u Dobrego Pasterza i wreszcie Kolegiata św. Anny, gdzie chociaż na standardy oazowego duszpasterstwa młody już nie był a jednak ciągle serce biło mu ruchem Światło-Życie. Był księdzem, który wyrósł z oazy i żył oazą. Może dla wielu to zapomniany motyw, ale był taki czas, kiedy mówiono, że połowa powołań kapłańskich pochodzi z Oazy. Jego śmierć jest również przypomnieniem wielkich owoców Ruchu ks. Blachnickiego.
Jeszcze bardziej zapamiętam Jacka jako człowieka relacji. Ileż kaw i herbat wypiliśmy razem. Iluż ludzi przewinęło się u niego. Kogo on nie znał i z kim on nie trzymał. Zawsze się śmiałem, że byłby super od spraw personalnych w diecezji. Pamięć o imieninach, urodzinach. Pamięć bez okazji. To jest dar. Dbać o relacje. Zostanie mi też do końca życia jego wymówka: „Jak będę umierał, to się do Ciebie nie dodzwonię”, bo komórkę zazwyczaj wyłączałem na noc.
A w relacjach i rozmowach zawsze kultura i serdeczność. Jak się przecież dużo mówi, to można i obgadać, można i być złośliwym. Tego nie było. Podziwiałem nieraz jak na moje narzekania czy złośliwe uwagi pokazywał inne strony to tego księdza, to tamtego człowieka. Nie że nie widział zła, ale przede wszystkim widział dobro. Nigdy po spotkaniu z nim, nie byłeś do ludzi nastawiony bardziej negatywnie.
To, że zrobił doktorat to jedno, ale to, że był mądry to drugie. Pamiętam jak się nie mogłem nadziwić, dlaczego Seminarium pozwoliło klerykom na udział w prowadzonych przez mnie rekolekcjach akademickich tylko przez dwa dni a nie pozwolili przyjść ostatniego dnia. „Wojtek – tłumaczył - pomyśl. Za naszych czasów nie pozwalali nawet na jeden dzień wyjść. I co zostaliśmy złymi księżmi? To są wszystko drugorzędne sprawy”. Przykładów można by dawać więcej. Mądrość jest zawsze jedna. Widzi i żyje tym, co najważniejsze a nie traci życia na to, co drugorzędne.
I jeszcze jedno. Nie umiałbym tak cierpieć. Przecież już od dłuższego czasu chorował. W ostatnich miesiącach topniał na oczach. Nie narzekał. Nie koncentrował się na cierpieniu. Nie zasypywał szczegółami medycznymi. Nie użalał się nad swoim losem tak, że zminimalizował liczbę osób poinformowanych o chorobie maksymalnie jak się dało. A przecież nie był zamknięty na ludzi.
Szkoda po ludzku, że jak człowiek dojrzeje do nieba, to Pan Bóg nie chce go długo trzymać na ziemi. Normalnie szkoda...