Gdzie jest problem?
dodane 2020-10-25 13:09
To nie jest problem z Kaczyńskim. Gdyby problemem był Kaczyński, ludzie burzyliby się na to, że wymyślił piątkę dla zwierząt a wara mu od zwierząt. Co do zwierząt, poparła go nawet lewica i wielu z tych, co teraz demonstrują zgadza się z prezesem, nawet jak go nie cierpi.
To nie jest problem z Trybunałem. Orzeczenie jest podobne do tego, które ogłosił TK w 1997 r., kiedy jeszcze PIS-u nie było na świecie i kiedy skład TK był całkiem inny.
To nie jest problem z Konstytucją. Orzeczenie nie narusza Konstytucji, co więcej przypomina, że obowiązująca ustawa raczej działała wbrew Konstytucji a nie w zgodzie z nią.
To nie jest problem z demokracją. Zarówno Konstytucja jak i każdorazowe władze w Polsce są wybierane zgodnie z zasadami demokratycznymi większością głosów i można tego nie lubić, ale taki obecnie mamy model w państwie.
To nie jest problem z epidemią. Co prawda napięcie społeczne może być większe, bo ograniczenia ludzi denerwują, ale skoro czarne marsze miały miejsce wtedy, kiedy jeszcze nie było COVIDu i skoro ludzie nie demonstrują tłumnie przeciw coraz większym i nie zawsze logicznym obostrzeniom, to znaczy, że problemem nie jest epidemia.
To nie jest problem z Kaczyńskim, PIS-em, Konstytucją, Trybunałem, demokracją czy epidemią. Problem polega na tym, że tysiące, miliony polskich kobiet wiedziało, że jak zajdzie w ciążę i okaże się, że dziecko będzie chore, to będzie można to dziecko usunąć a nie trzeba będzie je urodzić i się nim zajmować. Ogromna rzesza tych kobiet nie zajdzie w ciążę. Jeszcze bardziej zdecydowana większość nigdy nie urodzi chorego dziecka. Ale wszyscy wiemy, że nikt nie da nikomu gwarancji, że dziecko poczęte, będzie dzieckiem zdrowym. To jest więc bunt przeciwko obowiązkowi noszenia ciężaru, którego nie chce się nosić. Tak sam bunt byłby wtedy, gdyby rząd zakazał antykoncepcji i taki sam, gdyby cudzołóstwo było karane więzieniem.
To nie jest też problem dla ludzi wierzących. Czy ostatecznie będzie można usunąć ciążę podejrzaną o chorobę, czy wajcha przesunie się kiedyś aż tak, że aborcja będzie na życzenie bez żadnych ograniczeń, to żaden człowiek wierzący nie zabije dziecka dlatego, że może urodzić się chore. Dopóki Konstytucja i każda szczegółowa ustawa nie zabrania nam życia zgodnego z naszymi wartościami, naszym największym problemem jest żyć samemu zgodnie z Ewangelią i uczyć się przekonywać do Ewangelii innych.
Cała sprawa jednak rodzi dwa pytania dla wierzących, z którymi musimy się zmierzyć.
Po pierwsze, czy my wierzący, musimy robić wszystko, żeby prawo państwowe było zgodne z naszym przekonaniem? Czy nie wystarczy żyć zgodnie z Ewangelią, przekonywać innych do niej, mówić o konsekwencji potępienia wiecznego, ale zostawić ludziom wolny wybór? To nie jest proste pytanie, bo może okazać się, że za kilkadziesiąt lat, będą nam zarzucać, że byliśmy bierni tak, jak zarzucają w sprawie praw przeciwko Murzynom w Ameryce, czy przeciw Żydom w III Rzeszy. Ale może lepiej zostawić wolność i tylko mówić o konsekwencjach? My za życia nie przyłożymy ręki do "piekła dla kobiet", zrobimy wszystko, żeby miłością i dobrocią umówić te, które dokonały aborcji na spotkanie z miłosiernym Bogiem, ale uczciwie ostrzegamy, że jak się nie nawrócą, to "piekło nie tylko dla kobiet" zacznie się dla nich po śmierci i nie skończy na wieki.
Po drugie, czy my wierzący robimy wszystko, żeby pomóc w zajmowaniu się niepełnoprawnymi dziećmi? Robimy na pewno więcej niż ci, którzy są za aborcją, ale powinniśmy zrobić wszystko, że każda rodzina, która nie chce zajmować się chorym dzieckiem, mogła je oddać do okna życia, do adopcji i by każda mogła liczyć na realne społeczno-finansowe wsparcie ludzi wierzących.
Natomiast co do ludzi, którzy są za zabijaniem chorych dzieci, o wiele sensowniej byłoby zgodzić się na to, co było w starożytności – dziecko jest własnością rodziców i ci mają prawo je zabić, przed czy po urodzeniu. Nawet do 18 roku życia. I wara innym od dzieci nawet w patologicznych rodzinach. Rodzice po urodzeniu dziecka mieliby prawo do zabicia go, jeśli nie chcą takiego, jakie się urodziło. Ale dopiero po urodzenia, bo dopiero wtedy jest 100% pewności, że dziecko jest chore. I tylko pod warunkiem, że rodzice zabiją je własnymi rękami. Nie można by do tego angażować lekarzy, bo oni są od leczenia. Czy rodzice zabiją siekierą, nożem, przez uduszenie czy utopienie, to nie byłoby istotne. Ważne, żeby zrobili to sami. Wtedy skończyłaby się hipokryzja mówiąca o usuwaniu, o zabiegu, o płodach. Skończyło głupie gadanie, że do któregoś tygodnia to jeszcze nie człowiek a parę dni później już jest. Skończyły kłamstwa o empatii, o "życiu za, ale.." Wtedy świat byłby uczciwie podzielony na tych, którzy zajmują się nawet chorymi dziećmi, na tych, co oddali chore dzieci innym i na tych, którzy uczciwie powiedzą: Zabiłem dziecko, bo było chore, nie chciałem oddać do adopcji wierzącym a nie miałem siły i serca do zajmowania się takim.
Żeby prawodawstwo było już kompletne, to samo z eutanazją. Żaden szpital, ani lekarz. Dzieci i tylko dzieci powinny mieć prawo zabijania własnych rodziców, jeżeli ci staną się dla nich już wystarczająco uciążliwi. Może wtedy więcej ludzi chciałoby (nawet ze strachu) wychowywać dzieci do tego, że człowiek chory i cierpiący również może być wartością.
Może to brzmi okrutnie, ale przecież o to ostatecznie chodzi. I to jest główna oś sporu. Jedni są za tym, żeby nie usuwać człowieka, nawet jeśli jest on ciężarem. Inni walczą o to, żeby można było takiego człowieka się pozbyć. I mogę się założyć, że ten spór będzie trwał aż do końca świata.
PS.
W tym temacie polecam też swój stary wpis: "W sprawie aborcji"