Dlaczego odchodzą z Kościoła?
dodane 2020-11-01 20:33
Przez te tysiąc lat Polacy tracili niepodległość, zabierano im majątki, tracili Ojczyznę wywożeni na Sybir, z biedy zostawiali kraj, na zawsze emigrując za chlebem, ale nigdy w historii nie tracili wiary. Na większą skalę. A przecież wcale nie byli świętszymi od nas. Wydaje się, że po raz pierwszy w historii jesteśmy na zakręcie dziejów, na którym wyleci z drogi wiary wielu polskich katolików. Dlaczego?
1. Sprawa indywidulana.
Wiara jest ostatecznie sprawą indywidualnej relacji z Bogiem. Dlatego każdy odchodzący musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego nie potrzebuję już spowiedzi? Dlaczego nie mam w sobie pragnienia Mszy św.? Dlaczego liturgia, ceremonie, wspólnota Kościoła nie są już dla mnie miejscem spotkania Boga? Dlaczego Ewangelia tak samo czytana w Kościołach od 2000 lat nie jest już moja wartością? Dlaczego Chrystus w Kościele nie jest już Kimś, z kim warto tworzyć relację? Jakiekolwiek będą odpowiedzi, trzeba pamiętać, że odejście jest zawsze osobistą decyzją danego człowieka i on wie, albo powinien wiedzieć, dlaczego odchodzi do Kościoła, dlaczego odchodzi od wiary, której byli wierni wszyscy jego przodkowie.
2. Indywidualizacja świata.
Decyzja na odejście może mieć związek ze zmianami ogólnoświatowymi co do wartości jednostki. O ile w historii wielką rolę odgrywała tradycja i nacisk, by robić to, co całe społeczeństwo, tak dziś, coraz bardziej podkreśla się wagę osobistych wyborów człowieka. W dobie „Chłopów” społeczeństwo nie pozwoliło Jagnie na jej indywidualne wybory, Dzisiejszy świat nie tylko nie zabrania, ale nawet namawia na to, że każdy może robić to, co osobiście uważa za ważne. Jednostka stała się mocniejsza niż dawniej i dziś Jagna z kochankami założyliby nową rodzinę i zostali w tej samej wiosce. To sprawia, że ci, którzy kiedyś mieli ochotę odejść od Kościoła, a tego nie zrobili z przyzwyczajenia czy lęku przed wykluczeniem, dziś, nie mając takiej bariery, podejmują decyzję bez względu na społeczeństwo. Dlatego łatwiej odejść od Boga w wielkim mieście czy wyjeżdżając za granicę.
3. Osobiste zranienia.
Częstym powodem odejść może być osobiste doświadczenie. Ksiądz, który zrobił krzywdę. Rodzice, których wiara miała się nijak do życia. Tragedia osobista, w której Bóg wydawał się być obcym. Mnie pogryzł pies w 1992 i odtąd mam awersję do psów. Wiem, że intelektualnie nie mam racji. Miliony psów na świecie nie zrobiło mi krzywdy. Większość psów jest dobra. Patrzą na mnie filuternymi oczkami, jakby chciały zadać pytanie: Wojtek, czemu unikasz nas z powodu tego jednego naszego kolegi? Nie umiem odpowiedzieć. Albo mogę tylko powiedzieć, że się boję. Ból jest większy niż logika a lęk nie uspokaja żadna argumentacja. Tak samo może być z ludźmi, którzy zostali zranieni w Kościele. Nawet 1000 świętych nie zagoi lęku z powodu tego jednego.
4. Osobiste grzechy.
Kolejnym powodem mogą być osobiste grzechy. Jeżeli słyszę, że to, co robię jest grzechem a mi się to podoba, albo nawet jak mi się nie podoba i chciałbym to zmienić, ale widzę, że ciągle mi się nie udaje, to nie chcę, żeby ktoś w konfesjonale czy na ambonie wzbudzał we mnie poczucie winy i nie chcę mieć do czynienia z tymi, którzy uważają za zło coś co dla mnie jest dobre. Przypomina się tu przykład ze starej książki świętego profesora, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, biskupa Józefa Sebastiana Pelczara. Pisał on o jednym księdzu, który nawet na łożu śmierci nie chciał się pojednać z Bogiem, bo mówił, że woli być w piekle z kochanką, niż żyć w niebie bez niej. W Kościele jest miejsce dla każdego grzesznika, ale jak ktoś nie chce się nawrócić, to mu Kościół uwiera. Bo nie każdy to sobie tłumaczy jak mój znajomy: „Proboszcz ma mówić, że rozwody to grzech, bo to jego praca. A ja mogę siedzieć z tą kobietą, bo to moja sprawa. Do Komunii nie chodzę, ale czemu mam nie chodzić do kościoła?”
5. Grzechy ludzi Kościoła.
Duży wpływ na decyzje mają grzechy ludzi Kościoła. Nie sądzę, żeby biskupi czy księża zachowywali się gorzej niż 30 lat temu. Tylko że kiedyś nie dowiadywali się o tych grzechach wszyscy. Wiedzieli w danej wiosce. Może opowiedzieli znajomym, ale większość katolików nie dowiadywała się o tym wcale. W styczniu 2013 r. trzy razy dziennie sprawdzałem, co na temat Kościoła i księży piszą na głównej stronie portale gazeta.pl, onet. pl. i interia.pl. Okazało się, że ilość artykułów na głównej mówiąca na ten temat wahała się między 30 a 60 w zależności do portalu i prawie wszystkie były negatywne, tzn. mówiące o negatywnym zachowaniu księży. Księży w Polsce jest ok. 30 tysięcy. Tyle mniej więcej co strażaków. Gdyby codziennie na głównej była jedna informacja o tym, jak źle prowadzą się strażacy, wystarczyłoby parę lat, by ludzie stracili zaufanie do strażaków. Oczywiście to nie jest argument za tym, żebyśmy się nie nawracali.
6. Związek Kościoła z polityką.
Jednym z często wracających grzechów ludzi Kościoła jest popieranie przez biskupów czy księży konkretnych polityków. Nawet jeśli zdecydowana większość kleru nie mówi o polityce, i nawet jeśli księża stoją po jednej czy po drugiej stronie politycznego sporu, to jednak przekaz ogólny jest taki, że Kościół miesza się do polityki. Wystarczy o. Rydzyk i wypowiedzi paru biskupów czy księży, wystarczy zachowanie niektórych polityków, żeby zniechęcić tych, którzy nie podzielają danej politycznie opcji. Racjonalnie dałoby się uzasadnić, że pojedyncze przypadki nie są wcale obrazem całego Kościoła, ale tu często działa zasada osobistego zranienia. Wystarczy jeden pies, który cię pogryzie, żebyś wolał koty.
7. Nierozumienie istoty Kościoła.
Kłopot z Kościołem może być też taki, że wielu ludzi nie rozumie, że Kościół to nie są księża, że to nie są biskupi, że Kościół to jest wspólnota, gdzie najwięcej do powiedzenia ma Chrystus i gdzie wszyscy ludzie ochrzczeni są jego równoprawnymi członkami. Osobiście bardzo nie lubię, gdy mówi się „Kościół” tam, gdzie trzeba by używać słowa „niektórzy księży” czy „kilku biskupów”. Ten problem językowy jest poważny, bo nikt z nas raczej nie powie, że Polacy zabili Popiełuszkę. Uczciwiej jest mówić, że komuniści, a jeszcze uczciwiej, że niektórzy wówczas rządzący. Bo jak się ciągle mówi, że „Kościół jest be”, „Kościół politykuje”, „Kościół robi krzywdy”, to skutek jest taki, że protestujący przeciw władzy pomalują nawet kościół Dominikanów, chociaż ci nigdy za władzą nie byli i będą agresywnie krzyczeć nawet przez katedrą w Łodzi, chociaż na zwykła logikę kto jak kto, ale arcybiskup Ryś nie powinien być przedmiotem antykościelnego ataku. Wierzę gorący, że gdyby ludzie poznali czym jest naprawdę Kościół, nie odchodzili by z niego tak łatwo.
To samo jeśli chodzi o grzechy. Kościół jest szpitalem dla grzeszników a nie muzeum dla doskonałych. I tak jak jest normalne, że w szpitalu jest dużo chorych, tak normalne jest, że w Kościele są grzesznicy. Zbieramy wszystkich popaprańców, zdrajców i złodziei, kłamców i obłudników i staramy się im pomóc. We wsi obok 50 lat temu znaleźli zakonnika pijanego w rowie. Pytam w domu, czy nie było skandalu. "Nie. Ludzie byli tylko oburzeni, że skoro pił z chłopami, to czemu go chłopi nie odprowadzili na plebanię". Dopóki nie będzie świadomości, że w Kościele jest miejsce dla grzeszników, ale też świadomości, że my nie możemy w Kościele stwarzać grzesznikom komfortowych warunków do grzeszenia, to ciągle ludzie będą patrzeć na grzech w Kościele jak na obłudę. "Popatrzcie, niby szpital, niby tylu lekarzy, a dale mają samych chorych".
8. Środowisko wzrostu.
Kolejną przyczyną jest wpływ środowiska. Młodzi Polacy chodzą do Kościoła w granicach 10%. Za granicą, chociażby w Anglii, jest ich w kościołach trzy razy mniej. Nikt im nie zabrania, nie stracili wiary w Polsce, ale nie mają już tego dodatkowego bodźca, jakim jest środowisko. Jeśli koledzy, rodzina idą do kościoła, to łatwiej się zebrać, nawet jak się nie chce. A jeśli zabraknie rodziny, środowiska, to tylko ten, dla którego wiara jest ważną w znaczeniu „ważne dla mnie”, nie odejdzie od praktyk religijnych. Stąd np. w USA o wiele więcej Polaków chodzi do kościoła niż w Anglii, gdyż z jednej strony emigracja amerykańska była już tam od dawna, z drugiej, najczęściej wyjeżdżano całymi rodzinami, więc rodzice pilnowali, żeby dzieci nie zatraciły tego, co dla rodziców było ważne. W emigracji nowoczesnej, europejskiej, młodzi zostawieni samym sobie, często bez potrzeby trzymania się swoich rodaków, znający dobrze języki krajów, w którym pracują, nie mając osobistych potrzeb ani nacisku ze strony społeczności, zrywają więź z Kościołem.
9. Moda.
Elementem związanym ze środowiskiem jest moda, zwana też trendem większości. Jeśli miliony Polaków chodziło na Msze św. z papieżem, jeśli wszyscy szli do I Komunii, jeśli większość obchodziła Boże Narodzenie, przyjmowała księdza po kolędzie i chrzciła kolejno swoje dzieci, to czymś naturalnym było, że skoro wszyscy to robią, to wypadało, żebyśmy i my tak robili. Nikt nie chce być wykluczonym i mało ludzi ma siłę czy determinację robienia coś po swojemu na przekór większości. Jeśli jednak ktoś był wierzący, bo inni wierzyli, może okazać się, że przestanie być wierzącym, kiedy inni przestaną. To ten mechanizm działa, gdy uczniowie zaczynają wypisywać się z religii, gdy większość zaczyna wyśmiewać kolegów i koleżanki, że chodzą do kościoła, gdy rodzice ciągle krytykują w domu księży tak jak ich rodzice nie krytykowali. Wtedy młodzi nie chcą być w Kościele. Zwłaszcza, że w tym wieku, ciężko należeć do mniejszości. Siła tego mechanizmu jest tak wielka, że choćby diecezja miała najlepszego biskupa a cały Kościół tak świetnych i świętych papieży jak ostatnio, nie pomoże za wiele. Ta siła mody antykościelnej przewalcowała Zachód Europy 50 lat temu, pozmieniała prawa i ustawiła Kościoły w kątach społeczeństwa. Ten walec prędzej czy później musiał przytoczyć się do Polski, bo są wiatry, których granice państw nie mogą zatrzymać.
10. Wartości świata.
Dlaczego jednak świat zmienia wartości? Dlaczego Zachodnia Europa po II wojnie światowej miała tysiące powołań, teologie na uniwersytetach, religie w szkołach, a jednak wybrała drogę poza Ewangelią? Nie wiem. Wiem, że i od Jezusa odeszli uczniowie (J 6,66) i nawet ci, co go chcieli obwołać królem (J 6,15) zniknęli, kiedy inni wołali "Ukrzyżuj go" (Mk 15,14-15). Wiem też, że „wiara rodzi się, ze słuchania” (Rz 10,16). I jeśli ktoś słyszy w telewizji radio, czyta w Internecie, że wszystko jedno w co się wierzy, że nie trzeba być wierzącym, by być dobrym człowiekiem, że rozwody nie są złe, związki poza małżeńskie też, to nie ma szans na to, żeby to na niego nie miało wpływu. Dlaczego więc komunizm u nas się nie przyjął? Bo był kiepski ekonomicznie i nie był ogólnoświatowy. Kiedy jednak ludzie widzą, że niewierzący są bogaci, że najsłynniejsi na świeci nie mają związku z Kościołem, to jednak może ich to pociągać. Już nie mama czy tata, babcia czy nawet kochany ksiądz z podstawówki są dla ludzi autorytetem. A kiedy słucha się często wartości ludzi niewierzących, można samemu zacząć myśleć jak oni. Myślę, że nikt na serio nie zdaje sobie sprawy, jak wielki wpływ mają media. Media w zdecydowanej większości nie są mediami wartości ewangelicznych. Otwierając na nie uszy i serca bezkrytycznie, można stracić choćby powoli nawet najgłębszą wiarę.
Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła? Powodów może jest jeszcze więcej. Faktem jest, że odchodzą. Doświadczenie smutku matek i babć, z którymi spotkałem się w Anglii czy Włoszech dowodzi, że to jest problem nie tylko Polski. Świat idzie w inną stronę niż Kościół, Pomimo, że w Kościele czytamy te samą Ewangelię od 2000 lat, pomimo tego, że tysiące misjonarzy, księży, sióstr i świeckich życie poświęca dla ubogich, chorych, niepełnosprawnych, dzieci, młodzieży i staruszków, pomimo tego, że nie grzeszymy więcej niż grzeszyli nasi poprzednicy, świat idzie w inna stronę niż Kościół.
W innej refleksji podzielę się refleksjami na temat „Co można zrobić, żeby mniej ludzi odchodziło od Kościoła?”. Na razie zachęcam do modlitwy, do dyskusji i do wysłuchiwania cierpliwie tych, którzy odchodzą. Kiedy dowiemy się „dlaczego odchodzą?”, łatwiej nam będzie szukać odpowiedzi na pytanie „co zrobić, by nie odchodzili?" a także "co zrobić, by jeszcze wrócili?” Najważniejsze na dziś, byśmy na pytanie Jezusa: "Czy i wy chcecie odejść?" (J 6,67), odpowiedzieli razem z Piotrem, również z Piotrem naszych czasów: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6,68).
PS.
Do tego, co napisałem wczoraj dodałbym jeszcze pięć przyczyn.
11. Materializm i konsumpcjonizm.
Nie na darmo Jezus mówił, że „bogatemu trudno będzie wejść do królestwa Bożego” (Mt 19,23), albo kiedy tłumaczył los ziarna, które padło między ciernie: „Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne” (Mt 13,22). Ciężko jest pogodzić Ducha z troskami o ciało, tak jak ciężko jest objadać się dużo i mieć dobrą kondycję fizyczną. Jeśli ktoś kręci się prawie cały czas wokół tego, żeby mieć i mieć więcej, pracuje, pożąda, kupuje, używa, to może tak się zakręcić wokół spraw materialnych, że na sprawy duchowe albo nie będzie miał czasu, albo zwyczajnie ochoty, bo wszystkie siły poświęcił na materię. To niebywałe, że w Polsce mniej ludzi straciło wiarę w czasie wojny niż po 1989 roku. Podobnie na Zachodzie. Kiedy przyszło bogactwo, dobrobyt, kiedy odeszły zagrożenia, Bóg stał się coraz mniej potrzebny. Ciężko jest pogodzić Boga i szeroko rozumianą mamonę dobrobytu i przyjemności.
12. Niewiedza.
Kolejną przyczyną jest nieznajomość Kościoła. I to nie tylko w takim znaczeniu, o którym pisałem w punkcie o niezrozumieniu istoty Kościoła. Pytam osobę, która przeszła do Zielonoświątkowców, czemu to zrobiła? „Bo w Kościele nie czyta się Pisma Świętego.” Okazuje się, że ani nie wiedziała, ani nie szukała grupy biblijnej. Ktoś inny mówi, że odszedł, bo wiara kłóci się z nauką. Mówię, że sam bym odszedł, gdyby Kościół był przeciw nauce, tłumaczę, że wielu uczonych, naukowców, noblistów było czy jest wierzącymi, ale jednak ktoś podjął decyzję na podstawie niewiedzy, uprzedzeń, stereotypów. Ta niewiedza wychodzi nawet przy tak codziennych tematach jak antykoncepcja. Ludzie są przeciw. A jak pytasz, co przeczytali na ten temat, na ile poznali naukę Kościoła, przemyśleli argumenty, to okazuje się najczęściej, że nic.
13. Bliskość biskupów i księży.
Wbrew obiegowym opiniom, jednak uważam, że biskupi i księża są dzisiaj dużo bliżej ludzi niż kilkadziesiąt lat temu. I paradoksalnie nie zawsze to wychodzi na dobre. Taki biskup przyjechał raz na 5 lat, powiedział kazanie godzinne, to nawet dorożką po niego jechali, bo to rzadki gość był. Teraz przyjeżdża co roku na bierzmowanie, słychać go w telewizji czy w radio, a czasem nawet w Internecie. To samo z księżmi. Nauka w szkole, wyjazdy z dziećmi i młodzieżą, kręgi rodzin i rady duszpasterskie a także publikacje online sprawiły, że ksiądz, który dla moich rodziców był kimś dalekim teraz stał się całkiem bliski. I niestety w wielu wypadkach okazało się, że łatwiej było wierzyć księdzu czy biskupowi, jak się go nie znało. Tyłem do ludzi, majestatyczny, niedostępny, to jakoś łatwiej było podejrzewać, że żyje tak jak głosi. Jak go poznałeś i widzisz, że ani nie jest mądrzejszy (bo wielu dzisiaj ma wykształcenie), ani kulturalniejszy (bo czasem kobieta jednak uczy ogłady), ani świętszy (bo nie jest), to zastanawiasz się po co ta Ewangelia i wiara w Boga. Skoro ksiądz czy biskup jest tak blisko Boga, dotyka Go codziennie swoimi rękami, modli się już kilkadziesiąt lat i nic to nie daje, to możesz stracić sens wiary. A przecież nie wszyscy są na tyle mocni, żeby zrozumieć, że chorym nie tyle pomaga kupowanie lekarstw, co ich przyjmowanie. My mamy w naszej apteczce duchowej całą masę lekarstw, ale niestety często nie chcemy ich przyjąć, stąd chorujemy na grzechy nie mniejsze niż ci, co mają tylko tabletki na ból głowy. I nie wszyscy są tacy logiczni, by zobaczyć, że to samo jest z rodzicami. To, że ich doskonale znasz i widzisz jak się nie kochają, wcale nie zniechęca Cię do marzeń o Twojej rodzinie.
14. Zanik autorytetów.
Poznanie bliżej biskupów i księży nałożyło się na światową tendencję do odrzucania autorytetów, albo mówiąc precyzyjniej, do nieprzyjmowania za autorytet kogoś, kto się nie sprawdzi. Nie tylko w moim domu nie krytykowało się nauczycieli, lekarzy czy księży. W liceum gadaliśmy tylko na jednej lekcji. Były takie, na których bałem się odwrócić do kolegi z ławki, żeby nie dostać uwagi. Jakim było zaskoczeniem, gdy zacząłem uczyć w Krakowie i okazało się, że jeszcze nie zacząłem mówić na lekcji, a już dzieci nie chciały mnie słuchać. Musiały się przekonać, że warto. A to tylko było sześć lat różnicy w szkole. I tylko – czy aż - różnica między Podhalem a Krakowem. Bo moi uczniowie żyli już w świecie, w którym nikt nie jest autorytetem za darmo. I w takim świecie wystawiać na świeczniku księży, którzy nie mają talentu pedagogicznego, czy zapraszać do telewizji biskupów, którzy mają antytalent medialny, może się skończyć rozczarowaniem na lata.
15. Czas próby.
A może jest też tak, że niektórzy odchodzą, bo to jest czas próby. Tak jak Żydzi, którzy szemrali na pustyni przeciw Bogu, chociaż ich wyprowadził z niewoli egipskiej, jak wygnańcy, którzy nie wrócili z Babilonu zachwyceni bogami nowej ziemi, jak uczniowie, którzy uciekli z Getsemani, jak tłum, który był przeciw Jezusowi, usłuchawszy bardziej polityczno-religijnej władzy niż tego, który nikomu krzywdy nie zrobił.
Czas próby to czas, w którym ogrodnik odcina te gałązki winnej latorośli, które uschły (J 15,6). To czas, kiedy rolnik wiejadłem rozdziela pszenicę od plew (Mt 3,12). Czas, kiedy rybak po połowie, dobre ryby zbiera do naczynia, a złe wyrzuca (Mt 13,88). Czas próby dzieli ludzi, którzy wcześniej wydawali się być raczej razem. Wydawali, bo to właśnie czas próby „ujawnia zamysły serc wielu” (Łk 2,35).