Albo będę poszerzać horyzonty swojej wiary, licząc u Boga na wszystko, co z Nim możliwe. Albo...
W bezbrzeżnym zdziwieniu, zaskoczony wydawałoby się totalnie absurdalnym pomysłem mówi: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?”.
Przybiega do grobu pierwsza. Nie wchodzi do środka. Nachyla się i widzi, że Jezusa nie ma.
Zadał też to pytanie Judasz, ten, który już skasował trzydzieści srebrników. Rzucił swoje „sprawdzam, wiesz czy nie”: „Czyżbym ja, Rabbi?”. I doczekał się odpowiedzi.
Kiedyś zamykano garnki w komórce, a my ucztujemy jak w domu Łazarza.
Telepie mi się w głowie jakaś zabłąkana antyfona „wielkich dzieł Boga nie zapominajmy”.
W Chrystusie Abraham stał się i moim Ojcem.
Nawet nam, osamotnionym lub ściśniętym w zatłoczonych mieszkaniach.
Młodszy syn we wczesnej młodości był rannym ptaszkiem. Akurat wtedy, gdy ja byłam nocnym markiem. Budził się przed szóstą i zaczynał nagabywanie.
„Czynię wszystko nowe...” – mówi Bóg ustami Izajasza. No dobra, to czyń. Pozwól nam wyjść z domu, nie przejmować się chorobą, śmiercią, niech ten koronawirus ustanie i fertig. Nie pozwolę.