Oni na pamiątkę wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej, my na pamiątkę śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Oni będą spożywać baranka bez skazy, „którego kości nie będą łamane” i będą snuć domysły czemu nie wolno ich łamać.
Tak sobie myślę, że nie można przeżyć życia, nie ocierając się o te dwie postawy. „Brat wyda brata”, „matka dziecko”, „sąsiad sąsiada”, „gracz gracza”, „nauczyciel ucznia”, „przyjaciel przyjaciela”, „przełożony pracownika”. Sama kryłam własny zadek, zwalając winę na pierwszego z brzegu.
Dziś mamy ucztę w domu Łazarza. Jezus zatrzymuje się w Betanii u Marty, której pomógł poradzić sobie z szemraniem i osądzaniem, u Marii, która wielce Go miłowała, bo wiele jej przebaczono (ewangelia nie ujawnia detalicznie każdego jej grzechu) i u Łazarza, który zasiadł przy stole, choć niedawno leżał martwy w grobowcu.
Nie mogłabym tak odpowiedzieć, gdyby nie rewolucja w myśleniu o Bogu, którą wprowadził w moje życie Jezus.
Sztuką jest widzieć w splocie wydarzeń Bożą sprawczość, tak jak ją zobaczył urzędnik królewski z dzisiejszej ewangelii.
Wylądowała w szpitalu. Sytuacja była dramatyczna, bo saturacja spadła do 30. Lekarze nie dawali żadnych szans. Do miejscowego księdza zadzwonił, prosząc o sakrament chorych dla niej i o możliwość spowiedzi jeden z jej krewnych. Proboszcz zadzwonił do kapelana szpitalnego i ciotka się wyspowiadała, i została namaszczona świętymi olejami. Na drugi dzień kobieta… wróciła do zdrowia.
Nie mówi: „Będziesz zarabiał grubo powyżej średniej krajowej i żył na wysokiej stopie”. Nie mówi: „Zawsze będziesz zdrowy i sprawny, bo zdrowie jest najważniejsze”. Mówi „Będziesz miłował” i to najpierw Boga „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”.
I to mam dzisiaj czarne na białym.
Facet uwierzył, że gdzieś tam w Izraelu jest prorok, który ma taki kontakt z Bogiem, że potrafi wyprosić uzdrowienie. Wybiera się w drogę. Kiedy po perypetiach staje przed domem Elizeusza, ten nawet o niego nie wychodzi.