– Jakim był ksiądz Franciszek Blachnicki? – spytałam jego narowistą podopieczną
dodane 2020-12-29 17:12

zdjęcie: Henryk Przondziono/Foto Gość
Przed nawróceniem trudno mnie było znieść i młodsi nie wytrzymywali, ale on mówił: „My jej nie zostawimy, ona potrzebuje czasu”.
– Jakim był ksiądz Franciszek Blachnicki? – spytałam jego narowistą podopieczną.
– Uczyłam się pracować w jego ośrodku. Uczyłam się sprzątać, gotować, bo tego nie umiałam. Pewnego razu mówi mi: „Poukładaj płyty na półce". Półka była pod sufitem, nie chciało mi się drapać tak wysoko. Zaczepiłam przechodzącego młodego księdza i kazałam mu poukładać płyty, podczas gdy sama mu je podawałam. Za chwilę przychodzi ojciec Franciszek i mówi: „Wiesz, trzeba by je jednak przenieść niżej". Stanęłam przed nim i wrzasnęłam: "Zgłupiał ksiądz? Niech sobie to ksiądz sam przełoży!". Ksiądz Franciszek wszedł na krzesło i spokojnie zaczął przenosić płyty. Przed nawróceniem trudno mnie było znieść i młodsi nie wytrzymywali, ale on mówił: „My jej nie zostawimy, ona potrzebuje czasu” – opowiada ta kobieta.
Powodów do obrzydzenia sobie drugiego człowieka jest mnóstwo. I najłatwiej powiedzieć „spadaj”. Jan pisze dzisiaj: „Kto twierdzi, że żyje w światłości, a nienawidzi brata swego, dotąd jeszcze jest w ciemności. Kto miłuje swego brata, ten trwa w światłości i nie może się potknąć. Kto zaś swojego brata nienawidzi, żyje w ciemności i działa w ciemności, i nie wie, dokąd idzie, ponieważ ciemności dotknęły ślepotą jego oczy”.
Myślę, że ksiądz Franciszek dostrzegł Boga w niej wówczas, gdy ona sama w Boga nie wierzyła. I to mi się skojarzyło, gdy czytałam kolejny raz o starcu Symeonie, który zobaczył Mesjasza w ubogim Dzieciąteczku. Który wiedział, że każda miłość potrzebuje czasu, by wzrosnąć.