Nowy post
dodane 2018-05-30 11:33
Dzisiaj wstałam, żeby się znów położyć. Kiedy mam problem, obwarowuję się, odgradzam, milknę, chowam się jak zranione zwierzę do mentalnej nory, w której z głową w poduszce udaję, że nie ma wirusa, nie ma kataru, bólu głowy lub czegoś innego.
Nie lubię czasu, w którym ręce odmawiają posłuszeństwa, w którym w całym domu jest za mało chusteczek i za dużo czegoś do zrobienia. Gdybym była dzisiaj w tym miejscu, w którym Jakub i Jan pchali się do Bożej chwały, odtrąciłabym ich z impetem i wołała: „mnie weź do chwały, mnie weź!”.
Dość mam cierpienia, strachu, a najwięcej tego, że nie mogę wykonywać tych obowiązków, które zwykle wykonywałam. Tkwi we mnie dziedzictwo przodków, że trzeba „dać radę”, trzeba się „nie dać cierpieniu, trudnościom”. W życiu trzeba być „obeszłym” (śląskie słowo oznaczające człowieka, który jest w stanie obejść się bez czyjejś pomocy). Trzeba stanąć na wysokości zadania, choćby się miało na tę wysokość wczołgać. JA CHCĘ CHWAAAAŁYYYY! I koniec kropka.
Sam mówiłeś: „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu”.
Ufff! No i wywaliłam Ci, Panie, wszystko, co mnie męczy. Widzisz, ile Ty masz we mnie do roboty! Usuń, proszę, to przekonanie, że ten moment, w którym ja sama wymagam pomocy moich bliskich, to nie koniec mojego świata. Tu się nie kończy sens mojego istnienia. Złam to dziedzictwo „obeszłości”, bo przecież nie o to chodzi, by służyć dla samej służby, ale o to, by nie było w naszym życiu sytuacji, która by nie mogła sprzyjać miłości bliźniego. Spraw, by ta sytuacja, w której jestem, nie zrobiła ze mnie cyborga zawiadującego cudzą siłą lub oceniającego czyjeś niewspółmierne do moich wyobrażeń staranie. I żeby to cierpienie, tak jak Twoje, miało sens.