Kiedy myślisz, że zło triumfuje, rodzi się lęk. Zło ryczy jak lew, stosuje przemoc, nie liczy się z nikim i z niczym. Cóż może wobec tej potęgi dobro, którego siła wydaje się tak znikoma. Nawet zasady, którymi dobro się kieruje, sprawiają wrażenie pęt uniemożliwiających skuteczną obronę. A jednak...
Fragment z "Przekroczyć prób nadziei". Bez komentarza. Za to z wielką zachętą, by wrócić do tej książki. W niej Jan Paweł II bierze nas za rękę i przeprowadza jak ojciec przez zasadzki rozpaczy do nadziei.
Pewien człowiek znalazł skarb ukryty w ziemi. Ucieszył się bardzo. Szybko poszedł, sprzedał wszystko i kupił tę ziemię (por. Mt 13,44).
Kiedy Jezus mówi o Janie Chrzcicielu, nazywa go "lampą, która płonie i świeci" (J 5,35). Lampa! To porównanie przemawia bardzo mocno do mojej duszy! Czy można wymyśleć obraz, który by trafniej oddawał ideę ruchu "Solaris"? Jezus jest Prawdziwą Światłością, a my mamy być lampami, niosącymi Go światu, jak Jan.
Czekali ludzie na Mesjasza. Czekamy i my na Jego powtórne przyjście. A między tym są nasze małe nawiedzenia.
Świat, który znamy, jak wszystko, co ma swój początek, będzie miał swój koniec. A my z nim. Jednak, gdy jedni zmierzają ku kresowi, inni zmierzają do celu.
Kiedy Jezus zaczyna przy pomocy bicza ze sznurka robić porządki na terenie świątyni jerozolimskiej, pytają Go: "Jakim prawem? Wykaż się znakiem, który daje ci prawo do takiego postępowania!" Podobnie się dzieje ze świątynią naszej duszy.
Minęły już czasy, gdy ludzie bezrefleksyjnie wierzyli w postęp techniczny. W tym "postoptymistycznym" (genialny ks. Halik!) świecie, niejeden Titanik poszedł na dno i to bez większego wstrząsu społecznego. Po prostu, chociaż brzmi to strasznie, przyzwyczailiśmy się do rozczarowań. Odkąd świat tańczy tak, jak mu zagra mały, niewidoczny wirus, nic już nie wydaje się niezatapialne.
Każde głoszenie ma swój cel. Kiedy ktoś otwiera usta, by mówić, robi to po coś. Nawet, jeśli sobie tego nie uświadamia.