O niebieskim będzie wielorybie...
dodane 2017-03-23 11:07
To wszystko jest bardzo proste. Pod warunkiem, że naprawdę odrzucimy odruch masowy, a zaczniemy kierować się intuicją.
Od kilku dni podobnie jak pewnie wielu z Was moja skrzynka mailowa zasypywana jest pełnymi egzaltacji, niepokoju i obawy mailami. Mnożą się pomysły – może jakaś forma zablokowania Internetu? Na hasło niebieski wieloryb na przykład, albo propozycja jakiegoś kolejnego wykładu na temat zagrożeń w sieci. Padają też pytania czy obserwujemy dzieci, czy pytamy je o to jak to jest w szkole. Grają czy nie grają? W co grają? Chryste Panie, może w wieloryba?
Temat takich pytań pojawia się w naszym domu od wielu lat. Przy okazji każdego dziecka. A że mamy ich sześcioro, to trochę jak zdarta płyta funkcjonuje. Nie mogę już tego słuchać. Zaczęło się w przedszkolu Tytusa. A Tytus gra w gry? No gra! I tu wymieniam planszówki, w które grywamy. Nieeee, nie takie, komputerowe! Nie, nie interesuje go to. Odpowiadam i widzę zdziwienie. No, to może teraz nie, ale zobaczycie jak to będzie jak będzie pójdzie do szkoły. No i poszedł. I Tytus i Bruno i Anielka i Amelia (aktualnie w zerówce). I dalej ich to nie interesuje. Nie oznacza to, że nasze dzieci mają zakazany dostęp do komputera. Nie, nie zamykamy go na kłódkę, nie reglamentujemy, nie stosujemy żadnych filtrów, blokad. Nie mamy potrzeby. Kiedyś nawet uległem tej histerii z grami i próbowałem Tytusa zachęcić do paru – włączyłem im taki turniej rycerski na kopie i skoki narciarskie. Nuda. Nie wciągnęli się. Pograli chwilkę i ruszyli do swoich zajęć. A mają ich całą masę. Jesteśmy muzykalną rodziną, wszyscy gramy na różnych instrumentach. Starsze chodzą do szkoły muzycznej, Amelia gra trochę na wiolonczeli, a Kosma (3) i Benedykt (pół roku) są jeszcze za mali. Żaden wieloryb nie jest nikomu z nich potrzebny. Czemu? No bo mają tą przestrzeń w pełni zapełnioną czymś o wiele lepszym, ciekawszym, wciągającym.
Nie łudźmy się. Wszyscy podlegamy wpływom. Dobrym lub złym. Ale to do nas należy ich wybór. A dzieci? Podobnie. Odpowiedzialność rodzica polega na tym, żeby nie ulegać debilnym odruchom masowym i nie robić czegoś tylko dlatego, że wszyscy to robią. Wczoraj byłem w domu z Kosmą i Amelką. Alina jest w szpitalu z Benedyktem i muszę opiekować się mniejszymi dziećmi i nie chodzę do pracy. Dzieci cudownie się bawiły. Nie musiałem ingerować. Kompletnie. Nie potrzebowały żadnego komputera, bawiły się w gotowanie :) . Tytusa (13) też zostawiłem w domu. Musi ćwiczyć do egzaminu w szkole muzycznej. I wiecie co? Nie musiałem używać żadnego bata, krzyku, podstępu, a on nie szukał żadnego wieloryba w sieci. Wziął skrzypce i grał. A potem przesiadł się do pianina i przerzucił z Bacha na Chopina. Taka zmiana. A komputer? Jak najbardziej w użyciu. Tytus ogląda wykłady filozoficzne i debaty typu – kardynał z USA kontra jakiś mądry ateista. Nikt go to tego nie zmuszał. Takie ma zainteresowania. Bruno też korzysta z komputera. Ogląda filmy historyczne. Dokumenty. To jego fascynacja. Anielka też ma swoje pięć minut. Ma taki program muzyczny, uczy się rozpoznawać interwały, akordy itd. Wczoraj przez grubo ponad godzinę urządziliśmy sobie z dziewczynkami i Kosmą koncert. Grałem im i śpiewaliśmy różne piosenki. Dziewczynki tańczyły. Pięknie było i radośnie. Wieloryba nikt nie szukał. Nawet nie mają pojęcia, że coś takiego istnieje.
To wszystko jest bardzo proste. Pod warunkiem, że naprawdę odrzucimy odruch masowy, a zaczniemy kierować się intuicją. Początkiem jest zawsze poznanie swojego dziecka. Bo każde jest inne. I żadne poradniki, typu jak wychowywać, nie mają sensu. Kulka i do kosza. Czemu? No bo nie ma uniwersalnej metody wychowania. Każde dziecko wymaga indywidualnego podejścia. Najpierw jednak musimy mieć dla nich czas. By móc im się przypatrywać. I dostosowywać podejście do tego kim są, czego potrzebują. Nasze dzieci są kompletnie różne od siebie. Coś, co dobre jest dla Tytusa, nie będzie działać u Bruna. Podobnie Anielka i Amelka. Kompletnie różne osoby. Dlatego mocno śmieszy mnie jak widzę domy, w których półki uginają się od wszelakiej maści psychologiczno-pedagogicznej papki poradnikowej. Do kosza z tym! Lepiej, zamiast to wszystko czytać, zacznijcie wsłuchiwać się w swoje dzieci, spędźcie z nimi trochę czasu. Porozmawiajcie. Zagrajcie w grę, zróbcie coś razem! Sklejcie model, uszyjcie coś, ugotujcie. Żaden wieloryb nie wpadnie w sieci. Bo sieci nie będzie. Coś za coś. A skąd wziął się wieloryb? Z pustki, szanowni Państwo. Rzeczywistość duchowa nie zna próżni. Jak nie ma Boga, prawdziwej duchowości, to przychodzą inne rzeczy. Z drugiej strony. A najwięcej duchowego syfu ludzie absorbują z (anty)kultury. Dlatego trzeba dbać o to, czym się w tej sferze karmimy. Ale o tym będzie następny wpis. Zbieram się do niego od jakiegoś czasu. Ale to niebawem, jak znajdę trochę czasu.