Sprzedawcy nienawiści?
dodane 2017-07-23 23:20
Polska. Gorący lipiec. Dosłownie i w przenośni. Chyba już bardzo dawno ten statek nie był tak rozhuśtany. To już nie jest polityka. Wzywanie do przemocy, parcie do rozlewu krwi i groźby wsadzania do więzień za popieranie czy przynależność do określonej partii. To jednak jest pewna nowość. Wygląda na to, że celem działalności części polityków staje się nie tylko zdobycie władzy, lecz zniszczenie konkurentów. To jest gęstniejąca nienawiść, która naprawdę może bardzo źle się skończyć.
Sprzedawcy nienawiści? tytuł zaczerpnąłem z Przeglądu Sportowego. Niestety nie pamiętam autora. Mam nadzieję, że nie obrazi się za użycie go w moim tekście. Bo będzie o czymś innym. Rzeczony tekst opisuje walkę Floyda Mayweathera z Conorem McGregorem. Panowie prześcigają się w dokuczaniu sobie. Wiadomo. Nakręcanie spirali agresji wzajemnej pomoże sprzedać walkę. Pół miliarda dolarów!!! Na tyle szacuje się możliwe wpływy. To i nie dziwota, że panowie obrzucają się obelgami jak mało kto i jak mało kiedy. No właśnie. Ale czy aby jak mało kto? Czy czegoś nam to nie przypomina?
Polska. Gorący lipiec. Dosłownie i w przenośni. Chyba już bardzo dawno ten statek nie był tak rozhuśtany. To już nie jest polityka. Wzywanie do przemocy, parcie do rozlewu krwi i groźby wsadzania do więzień za popieranie czy przynależność do określonej partii. To jednak jest pewna nowość. Wygląda na to, że celem działalności części polityków staje się nie tylko zdobycie władzy, lecz zniszczenie konkurentów. To jest gęstniejąca nienawiść, która naprawdę może bardzo źle się skończyć. Przypomina mi się nastrój z filmu "Wołyń", gdzie Smarzowskiemu udało się to naprawdę genialnie pokazać. To właśnie – rodzącą się nienawiść prowadzącą w konsekwencji do zbrodni...
Sprawy zaszły naprawdę daleko. Wszyscy słyszeliśmy byłych SBeków nawołujących do przewrotu, słyszeliśmy głosy polityków i dziennikarzy nawołujących do obalenia władzy. Bynajmniej nikt nie miał tu na uwadze osiągnięcia tego w drodze parlamentarnych wyborów. Widzimy też ludzi spoza Polski, którzy z wielką radością pomogą w takim scenariuszu. Wszyscy powinniśmy mieć świadomość, że są tacy. Bo to polityka. A ona jest brudna. A jak my – zwykli Polacy mamy się w tym wszystkim zachować? Czy mamy bezkrytycznie przyglądać się temu? Czy sprawy czysto polityczne mają przysłonić nam fakt, że jesteśmy chrześcijanami i że odebraliśmy pewne nauczanie, pewne wzory postępowania?
Do jednej rzeczy chciałbym się odnieść wprost. Chodzi o wystąpienie Prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Tu mała uwaga osobista. Głosowałem na PiS i na Andrzeja Dudę. Na dodatek uważam, że mamy najlepszy rząd w czasach „wolności” (cudzysłów konieczny). I jeszcze szczerze przyznam, że Pana Jarosława uważam za najwybitniejszego polskiego polityka naszych czasów. Jest on, a potem długo, długo nic. I mam tu na myśli jego jako polityka we współczesnym rozumieniu tego słowa – czyli kogoś, kto potrafi skutecznie zmierzać do postawionych sobie celów jak i w tym (niestety) archaicznym wymiarze, czyli pełniącego służbę społeczną, służbę narodowi. Ale to nie może zmieniać faktu, że muszę bezkrytycznie przyjmować wszystkie jego zachowania. Po prostu nie ma na to mojej zgody. Nie ma i nie może być. Wiem, powiecie, że emocje, że każdy je ma, że każdy mówi złe słowa, że przeklina w złości... Tak. Ja też w emocjach mówię złe słowa, też przeklinam, też ranię najbliższych i obcych słowem. Tak niestety jest. Ubolewam nad tym. Ale jest też czas, kiedy emocje opadają. I kiedy można przeprosić. Choć jak mawia jeden z moich kolegów, przeprosić można kiedy się puści bąka w towarzystwie, a tutaj to trzeba prosić o wybaczenie. Tak właśnie. Nie usprawiedliwia tych słów nic. Absolutnie nic. Rozumiem, że Prezes Kaczyński mógł zostać wyprowadzony z równowagi. Bo tak było. Po drugiej stronie sporu nienawiść przybrała monstrualne wymiary. Ale wszystko to nie jest usprawiedliwieniem. I nie chodzi mi już o same słowa. Bo one padły i nic już tego nie zmieni. Chodzi o to, co było potem. Brak słowa przepraszam, brak prośby o wybaczenie było bardzo słabe. Było złe. Po prostu.
Mamy w rodzinie takiego ulubionego bohatera. Antoni Heda „Szary”. Dlaczego o nim piszę? Już wyjaśniam! „Szary” był partyzantem AK, Niemcy bali się go jak ognia, po wojnie walczył z komuną, rozbijał więzienie w Kielcach, uwalniał więźniów. Potem złapany przez UB spędził wiele lat w więzieniu. Wyszedł, całkiem dobrze poradził sobie w koszmarnej rzeczywistości PRL. Po wybuchu stanu wojennego został jako staruszek internowany. Bali się go Niemcy, bali komuniści. Jedni i drudzy szanowali. Dlaczego? Złapanych Niemców zawsze puszczał wolno. Zabierał broń, mundury, buty a na pożegnanie udzielał kopniaka w tyłek i puszczał wolno. Po latach jeden z uratowanych niemieckich jeńców odnalazł go. "Dlaczego Pan to robił?" - zapytał. Przecież myśmy Waszych wziętych do niewoli mordowali. Czemu więc?" "Bo jestem chrześcijaninem." - odpowiedział. Wielu z Żołnierzy Wyklętych popełniało samobójstwa. "Szary" też miał aż nadto powodów, żeby to zrobić. Wybrał jednak inaczej. Zawsze powtarzał, że jest wierzący i że wiara nie pozwala mu na to.
No dobrze. Ale co ten Sikorski plecie? Co ma wspólnego ów znany partyzant z Panem Prezesem. Już odpowiadam. Bo my drogi Panie Prezesie jesteśmy chrześcijanami. A to oznacza, że mamy być INNI. Tak. INNI niż „świat” Nie obowiązuje nas zasada oko za oko!!! Musimy się starać. Żyjemy w świecie, w którym wszystko wszyscy widzą. I możemy to wykorzystać. Właśnie do tego, żeby pokazać, że my, wierzący jesteśmy INNI. Przepraszamy i prosimy o wybaczenie, gdy inni tego nie robią. Mamy być światłem. Solą w oku. Po drugiej stronie jest morze hipokryzji. Powoływanie się na chrześcijańskie korzenie, cytowanie JP II... A z drugiej strony głosowania ramię w ramię z postkomuną za wszelkimi ustawami antychrześcijańskimi. Duchowa paranoja. Chyba nie chce Pan iść tą drogą Panie prezesie?
Tutaj taka uwaga – być może czyta to ktoś z otoczenia partii PiS. Proszę o przekazanie mojego tekstu Panu Prezesowi. Z zaproszeniem na obiad. Albo kawę. Serio. Proszę go też o to, żeby mocno przemyślał swoje zachowanie. I żeby rozważył moją propozycję. Nie polityków. Moją. Prostego człowieka, ojca szóstki dzieci. Niech to zrobi nawet dla nich, nie dla mnie... Proszę się nie bać bycia innym. Naprawdę warto!!! Mam tak czasem, że przemawiają do mnie obrazy. Chcę się z Wami podzielić tym, co mi się dzisiaj ułożyło w pewien rebus. Poszedłem na Mszę Świętą do centrum JP II. Była ona połączona z przekazaniem relikwii św. Charbela. Przywiozła je libańska delegacja z Panem Raymondem Naderem. Pewnie część z Was wie kto to taki. Czyli zaczynamy moi kochani... Taki obrazkowy rebus, pewien ciąg logiczny. Obraz pierwszy to św. Charbel. Drugi to zdjęcie Pana Raymonda Nadara z Libanu. To człowiek dotknięty przez św. Charbela. I to konkretnie. Na jego ramieniu, po tym mistycznym spotkaniu, został ślad dłoni. Mocno, wyraźnie odciśnięty. Ale to nie ów ślad był najważniejszy. To spotkanie przemieniło naszego przyjaciela z Libanu. Poświęcił całe swoje życie ewangelizacji. Jest aktualnie dyrektorem chrześcijańskiej telewizji w Libanie. Obraz trzeci zobaczyłem wracając z tej pięknej Eucharystii. Portret JP II, blisko trawnika. Źdźbła trawy wyrastały, przysłaniając jego sutannę. Do kompletu pozostał ostatni obrazek. Będzie nim kremówka kupiona w sklepiku przy Łagiewnikach. Chciałem się przypodobać żonie. Lubi dobre ciasto i pomyślałem, że trochę jej osłodzę moją nieobecność w domu. Bo msza była długa i sam dojazd tramwajami zajmuje sporo czasu. No i wróciłem do domu z tym mikro prezentem. Jadąc do domu ułożyła mi się całość z tych czterech obrazów. Pana Nadara z Libanu dotknął ich święty. Potężny św. Charbel. Trochę taki ichniejszy Ojciec Pio. Dotknął prawdziwie i mocno. Dotknął myślę dlatego, bo Pan Raymond go szukał. My mamy równie potężnego świętego na wyciągnięcie ręki. Spora część z nas była na spotkaniach z nim, słuchaliśmy pięknych homilii, a politycy paplają przed każdymi wyborami, że to jest nasz fundament. A jak jest naprawdę? Czy to nie jest taki obraz jak te dwa z mojego rebusa? Że portrety zarastają trawą, a my co najwyżej konsumujemy kremówkę powtarzając głupawo "nasz papież, nasz papież"... Nie jest tak?
Powiem rzecz smutną. Jakoś nie bardzo dostrzegam pokolenie JP II. No bo gdzie ono niby jest dzisiaj? W czasie wrzenia, w okresie przypominającym chwile tuż przed zamieszkami. Dlaczego nie ma głosu Kościoła przywołującego polityków do porządku? Dlaczego? W żaden sposób nie wartościuje żadnej ze stron. W tych protestach uczestniczy tysiące porządnych ludzi. Nie mam wątpliwości. Ale tak ku zastanowieniu jeszcze jeden obraz. Widzieliście kiedyś stare kroniki filmowe z czasów zajęcia Paryża przez wojska Hitlera? Miliony szczęśliwych Niemców wyległy na ulice. Z uśmiechami i kwiatami. Tam również była większość przyzwoitych obywateli. Niestety, legitymowali coś bardzo złego. Uwierzyli propagandzie. Chciałbym wszystkich namówić do jednej tylko rzeczy. Nie jest tak, że po jednej stronie są faszyści, a po drugiej SBecy i komuniści. To jest z gruntu fałszywy obraz. Nie wierzmy propagandom. Myślmy samodzielnie i odpowiedzialnie. Przewidujmy skutki działań w których uczestniczymy. Bądźmy inni. Tego chciałby od nas dzisiaj nasz Pan, Jezus Chrystus. Jestem pewien.