Patrzy na ołtarz i pyta: „Dokąd będziesz nas (mnie) trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie!”.
To jest kwintesencja chrześcijaństwa.
Jezus przekierowuje ich zapał na inny cel. Ważniejszy.
Bóg jest w tym co trudne. I w zawirowaniach daje odczuć, ze panuje nad sytuacją.
Ma nastawione serce na to, co jest najważniejsze. I to przekazuje swojemu następcy, synowi Salomonowi, król Dawid.
Jezus mówi: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie”.
Ostatnio słuchałam, jak liderzy wspólnot narzekali, że tak mało jest komunikatów zwrotnych o wielkich dziełach Pana. Bo wiadomo, że spełniają się prośby, ludzie zdrowieją, ale mało kto wraca, by dać świadectwo i uwielbić Boga. Jednym z wniosków dlaczego tak się dzieje było: „nie chcą zapeszać”.
Sądzą, że muszą być Gesslerkami stołu, a nadto osiągnąć perfekcyjność Pani Domu, i że są w stanie zapewnić właściwą atmosferę przy stole. Prac, które biorą na siebie, jest tak dużo, że w wigilijnej kulminacji wystarczy iskra, by wyszła prawda o możliwościach zbawczych człowieka.
Nie zostawił po sobie żadnych tekstów, nie miał spektakularnych uzdrowień, a jednak „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela”.