Przemija postać tego świata? I dzięki Bogu ...
dodane 2020-09-11 15:41
Tekst Marcina Kędzierskiego Przemija bowiem postać tego świata wywołała lawinę komentarzy i ostrą dyskusję w debacie publicznej. Zdaje się, że rzucił on kamyczkiem prawdy w rzekę absurdu, która uruchomiła prądy sprzeciwu ale i, u niektórych, zachwytu i aprobaty.
Tekst Marcina Kędzierskiego Przemija bowiem postać tego świata wywołała lawinę komentarzy i ostrą dyskusję w debacie publicznej. Zdaje się, że rzucił on kamyczkiem prawdy w rzekę absurdu, która uruchomiła prądy sprzeciwu ale i, u niektórych, zachwytu i aprobaty. Trudno nie zgodzić się z główną diagnozą Pana Doktora. Chrześcijanie są w coraz mniejszej mniejszości i coraz trudniej im porozumieć się ze współczesnym światem. Wypaczenie podstawowych pojęć tj.: miłość, wolność, odpowiedzialność rzeczywiście rodzi trudność we wzajemnej komunikacji. Ok. Tu pełna zgoda.
Nie znam jednak Polski, w której, aby funkcjonować w sferze publicznej muszę sprowadzić swoją wiarę do wymiaru prywatnego, albo muszę oczekiwać zmiany nauczania Kościoła w sprawach obyczajowych. W pierwszym przypadku, nigdy nie kryję się z tym, że jestem katoliczką i w co wierzę, w drugim, ani mi się śni jakaś poważna zmiana w kwestiach obyczajowych przeprowadzona przez Magisterium Kościoła.
Myślę, że nie jestem w tym sama. Przypuszczam, że jest cała rzesza 30-40-latków i młodszych, dla których wartości chrześcijańskie znaczą to, co mają znaczyć i nie muszą, jak pisał Herbert, na nowo uczyć się pojęć czym jest chleb i nóż, a co dopiero miłość. Jezus Chrystus jest cały czas odpowiedzią i nadzieją dla milionów Polaków, dzięki któremu niejeden pokonał swój lęk, nałóg czy co jeszcze gorsze, bezsens życia. Pewnie, że proporcje się zmieniły. Pewnie, że nie mamy takiej siły przebicia jak kiedyś, nic nie jest tak oczywiste jak kiedyś. Grubą przesadą jest jednak twierdzić, że jako społeczeństwo całkowicie zatraciliśmy katolickie myślenie i, jak to autor sam napisał, „ze świecą szukać młodych kobiet, które utożsamiają się z konserwatywnym światopoglądem. To, że nie krzyczymy na rynkach miast i nie pikietujemy: hello, jesteśmy!!! (może to błąd) nie oznacza, że nas nie ma, że nie mamy nic ważnego do powiedzenia. Nie chodzi o to, aby się licytować, kogo jest więcej i jaki przekaz zwycięża, bo to już wiemy, że nie ten nasz. Wcale nie oznacza to jednak, że nie ma tysięcy, milionów, którzy z większym czy mniejszym sukcesem starają się żyć po chrześcijańsku.
Na pytanie czy widziałam sztukę teatralną, film, bajkę promujące wzorzec rodzin wielodzietnych, czystość przedmałżeńską, wierność małżeńską odpowiem: nie, dawno nie widziałam dobrego filmu afirmującego te wartości. Widziałam za to i ciągle widzę zmagania moich sąsiadów, którzy każdego dnia walczą o siebie i po każdej awanturze sobie przebaczają. Widzę babcię, która co roku wstaje o 6.30, żeby zdążyć na roraty ze swoją trójką wnucząt. Obserwuję znajomych należących do różnych wspólnot i grup modlitewnych, którzy nie tylko dzień zaczynają od jutrzni, a kończą na nieszporach, ale z miłością traktują tych, którzy im złorzeczą, albo wprost wyśmiewają „prymitywne” praktyki religijne.
Nie dajmy się zwariować. To też jest nasza rzeczywistość. Śmiem twierdzić, że zdecydowanie większa, tylko nie robiąca tyle hałasu i szumu wokół siebie. Jak to mówił Ks. Twardowski: o tym, że ktoś kogoś zabił będą huczały media przez kilka dni, ale tym, że matka codziennie znosi wózek z czwartego piętra, żeby wyjechać z dzieckiem na spacer przecież nikt się nie zainteresuje. I nie są to żadne „niedobitki, które schodzą do katakumb”. To jest po prostu ich codzienność dokonywana czyż nie w imię tej miłości zapierającej się samej siebie? Ofiarnej, niehedonistycznej… Jestem przekonana, że takich matek jest dużo więcej niż codziennych zabójców.
Łatwo wejść w taką narrację, świat się kończy, zło zwycięża, trza się zbroić, bo zaraz po nas przyjdą. Ale co to da? Zamiast tego, może lepiej wytężyć wzrok i zobaczyć, ile wokół dobra, a jak go za mało albo go nie widać, to może samemu czas zacząć się nawracać…
Rozumiem, że pewna forma języka się zdezaktualizowała, jest siermiężna i nie przemawiająca do współczesnych. Jak jednak musi być atrakcyjny język, aby wyrazić prawdę tak prostą: że Bóg kocha człowieka ponad wszystko, że wydał samego siebie na śmierć krzyżową, aby zbawić każdego. Bez wyjątku. Jeżeli ta prawda najprostsza nie rozrywa czyjegoś serca, to żadna forma przekazu nie będzie tu skuteczna.
A problem tkwi prawdopodobnie nie w przekazie ale w ludzkich sercach...
Jeżeli świat nie jest w stanie znieść tej prawdy (a nie jest), to może budujmy porozumienie na wartościach humanistycznych, oświeceniowych, co to których istnieje względny konsensus. Podstawą rozmowy może być norma personalistyczna Karola Wojtyły lub imperatyw kategoryczny Kanta. Jeżeli zgodzimy się co do tego, że człowiek nigdy nie może być tylko środkiem użycia przez drugiego człowieka, to już zabijanie nienarodzonych dzieci nie będzie można nazwać tylko przysługującym kobietom prawem reprodukcyjnym. A co z miłością? Skoro język biblijny o stworzeniu kobiety i mężczyzny jako przeznaczonych sobie do małżeństwa został ośmieszony i jest niezrozumiały, to czy mamy się poddać i zgodzić się na inną prawdę? Za żadną cenę! Nie bierzemy przecież odpowiedzialności za to, co świat z chrześcijańskiego przekazu zrozumie, ale za to, by prawda ta nigdy nie umilkła.
W czasach, w których cywilizacja zachodnio-europejska chyli się ku upadkowi, być może przyjdzie nam żyć w świecie zdechrystianizowanym, być może już tak jest. Warto jednak pamiętać, że chrześcijaństwo nigdy nie było tak płodne jak za czasów prześladowań i choć może nie obronimy naszej wizji świata, to chrześcijaństwo urodzi się po prostu na nowo.
Polub mój profil na FACEBOOKU