Wyznania
Kto tu kogo ośmiesza …
dodane 2022-05-09 18:20
W świetnym, małoznanym, bo nigdy ostetecznie nie opracowanym do publikacji i nieukończonym eseju, Jezus ośmieszony esej apologetyczny i sceptyczny, Kołakowski zastanawia się, co stanie się z naszą cywilizacją, jeżeli wyeliminujemy z niej Jezusa Chrystusa.
Przy czym, Jezus interesuje go nie jako Bóg – Zbawiciel – Mesjasz, ale jako "element składowy cywilizacji europejskiej”. Myśli o Jezusie, jako pewnym „micie”, na którym ufundowana jest kultura europejska. Mit rozumiany tu jest nie jako coś nieprawdziwego, fałszywego, ale jako pewien sposób odczytywania historii, w której Jezus jest jakimś zasadniczym punktem odniesienia. Co się zatem wydarzy, gdy ten punkt zostanie odsunięty, a co zdaje się od dłuższego czasu dzieje się w Europie.
Kołakowski nie patyczkuje się, pisze wprost: „Nieobecność Jezusa zapowiada śmierć cywilizacji, której spadkobiercami wciąż jesteśmy. Drugą zaś śmiercią Jezusa byłoby samoukrzyżowanie tej cywilizacji”. Patrząc na uchwalane prawa europejskie, gdzie nie ma już miejsca na wartości chrześcijańskie, na sponiewieraną godność człowieka, sami jesteśmy świadkami samoukrzyżowania tej kultury. Jezus nie tylko odwraca porządek ludzki, ale ustawia wszystko z innej perspektywy, perspektywy eschatologicznej. O takiej perspektywie współczesny Europejczyk nie chce słyszeć. Perspektywa ta mówi, że ostatecznie nie jest tak bardzo ważne, czy jesteś bogaty, czy biedny, czy cieszysz się powszechnym uznaniem, czy nikt się z tobą nie liczy, gdyż „czas jest krótki (…), ci którzy płaczą, niech żyją tak, jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, jakby się nie radowali, ci co nabywają, jakby nie posiadali, ci którzy korzystają z tego świata jakby z niego nie koprzystali. Przemija bowiem postać tego świata: (2 Kor 7, 29. 30-31). Powiedzcie to Putinowi. Nie trzeba jednak sięgać do Putina, powiedzcie o tym członkom Parlamentu Europejskiego, ale nie trzeba siegać po parlament, powiedzcie o tym swojej sąsiadce, mężowi, swojemu dziecku, ba, powiedzmy to sami sobie.
Kołakowski zadaje także inne dramatyczne pytanie, czy, jeżeli nasza cywilizacja nie potrzebuje już chrześcijaństwa, czy to oznacza, że było, jest, ono fałszywe? Czy już samo to pytanie nie ośmiesza go (chrześcijaństwa)? Tym samym niejako pyta, skoro chrześcijaństwo się zestarzało, przestało inspirować, to skąd brać system wartości, gdzie szukać źródła tego, co dobre, a co złe? Jeżeli nie ma żadnego prawodawcy, tj. Boga, a wszyscy jakoś zgadzamy się, co do tego, że lepiej być wolnym niż poddanym despotyzmowi, że równość jest lepsza od nierówności, to skąd niby wiemy, że te nasze przekonania jest słuszne? Jeżeli odrzucimy siłę wyższą to pozostają dwie drogi: albo odwołujemy się do prawa większości/władzy albo do prawa naturalnego. Jednak zarówno pierwsze jak i drugie zawodzi. Pierwsze, ponieważ każdy uchwalony większością głosów system moralny może zostać zastąpiony każdym innym – także zbrodniczym, co akurat współczesna historia doskonalne nam obrazuje. Drugie, prawo naturalne nie wytwarza przecież samoistnie rozróżnienia dobra od zła w sposób tak oczywisty, w jaki przykładowo, działa grawitacja. Kołakowski wspomina także Kanta, który próbował szukać zasad moralnych w racjonalności, w ludzkim rozumie, ale znów, patrząc na choćby współczesną historię, można śmiało wnioskować, że mocno się mylił.
Suma summarum Kołakowski nie obśmiewa w rzeczywistosci chrześciajaństwa, raczej stara się je obronić przed bezsensem i nikajością, na którą bez niego skazuje nas nowożytna filozofia nietscheańska czy sartrowska. Ostrzega jednka, że chrześcijaństwo nie ma prawa angażować się w jakąkolwiek sprawę tylko dlatego, że jest ona modna, że rozpala opinię publiczną, że domaga się, by zajeło jednoznaczne stanowisko. Nie powinno utożsamiać się z żadnym politycznym ruchem, nawet bardzo szlachetnym i moralnie nienagannym, gdyż ostatecznie jego przesłanie jest „nie z tego świata” i do tego świata nie sprowadzające się. „To, że ze słabych pozbawionych ozdób rąk galilejskiego Żyda wyłonił się nowy wszechświat, jest niepojęte, jeśli próbujemy spojrzeć z perspektywy jego epoki. Korzeniem tej przemiany – świat chrześcijański zawsze był zgodny w tym punkcie – jest miłość. Nie przez ideę miłości, ale przez doktrynę: miłość jako fakt, jako rzeczywista energia, którą On przelał w świat i której odbiciem jest ta odrobina, jaką ludzie noszą w sobie – odbiciem słabym, niedoskonałym, zmieszanym ze złem, ale zawsze żywym”.
Chrześcijaństwo jest nam zatem potrzebne, bo nikt i nic nie daje takiej nadziei nie tylko na miłość, ale także na jej zwycięstwo. W przeciwnym razie może się okazać, że jedyni, którzy są tak naprawdę ośmieszeni, jesteśmy my sami.
Polub mój profil na FACEBOOKU