EGZYSTENCJA CZY ŻYCIE - OTO PRZEDŚWIĄTECZNE PYTANIE
dodane 2020-12-21 18:30
Codziennie, gdy otwierasz rano oczy, masz przed sobą alternatywę, tj. dwie możliwości, które się całkowicie wykluczają. Bardziej lub mniej świadomie możesz wybrać pomiędzy bezsensem i szarzyzną egzystencji, a pełnym barw i sensu życiem.
Miotamy się pomiędzy pragnieniem szczęścia a lękiem przed jego utartą; pomiędzy sensem a tym, co go nam odbiera; wijemy się jak w bólach porodu, gdy zagraża nam choroba lub to, co ostateczne, czyli śmierć. Pandemia COVID-19 bezlitośnie obnażyła słabość filarów, na których zbudowaliśmy naszą egzystencję. Dotyczy to nie tylko ludzi niewierzących czy pozbawionych odniesienia do Boga. Przeciwnie, przymusowy rachunek sumienia staje się naglącą potrzebą przede wszystkim w życiu deklaratywnie wierzących. Świadomy wybór jawi się jako decyzja pomiędzy światowością i życiem cielesnym, a prawdziwym życiem poddanym priorytetowi porządku duchowego. Nie obejdzie się tutaj bez konkretów. Wobec tego o jakie decyzje i wybory chodzi?
Wierzący na „pół gwizdka”, czyli chrześcijanie wyznający wiarę bez entuzjazmu i wewnętrznego przekonania, sami wyłączają się z szeregów wiernych Kościoła. Lenistwo duchowe i opieszała modlitwa, zwłaszcza w ostatnich tygodniach, zbierają swój plon. Każdy może się przeciwstawić zniechęceniu i byle jakiemu życiu duchowemu. Pytanie, czy chce to zrobić, czy nie zatracił wewnętrznego instynktu samozachowawczego, umożliwiającego działania, pozwalające obrać odmienny niż dotąd kierunek. Czy można coś zrobić, by chciało się chcieć, kiedy się nie chce? Zawsze, gdy odpowiedź na pytanie zdaje się przerastać człowieka, trzeba odnieść się do słowa Bożego, które ukierunkowuje: „Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24,13). Niech ono jest siłą i motywacją dla tych, którzy śpią w wierze, a nie jest to sen sprawiedliwych, lecz leniwych.
Chrześcijanie, którym brakuje odwagi, a nie są skłonni odwołać się do mocy Ducha Świętego są poważnie zagrożeni. Klimat panujący w mediach, miejscach pracy oraz podzielonych mentalnie rodzinach nie pozwala, by chociażby tylko deklaratywnie, zachować postawę licującą z chrześcijańskim porządkiem świata, nie opowiadając się zdecydowanie za nim na zewnątrz. Wielu jest świadkiem rozmów, podczas których Bóg jest obrażany, a wartości chrześcijańskie szargane. Milcząc, unikając konfrontacji, chowając się w skorupie lęku, wyrzekamy się Jezusa – taka jest brutalna prawda. Nadszedł czas, by na poważnie przyjąć Jego słowa: „Do każdego, kto przyzna się do mnie przed ludźmi, przyznam się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie; a każdego, kto mnie się wyprze przed ludźmi, wyprę się i ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (Mt 10,32-33). Groźnie brzmiące słowa? Dla tych, którzy zaufali Panu, absolutnie nie (por. Iz 40,31).
Dla deklarujących wiarę, ale zakorzenionych w myśleniu światowym i niegotowych, by chcieć go zmienić, prawdopodobnie rozpoczął się początek końca. Nie da się walczyć o prawo do aborcji i jednocześnie w szczerości serca czekać na Boże Narodzenie; nie da się być jedną nogą w świecie, a drugą w Kościele. Te dwa światy są tak daleko od siebie, że próba bycia w obu jednocześnie niechybnie skończy się rozerwaniem, a to nie tylko boleśnie wygląda, ale jest bolesne. Duch Boży wzywa, by każdy, kto mówi, że wierzy, prawdziwie wierzył. Wszystko, co spotyka człowieka, może on przeżywać w odniesieniu do ducha tego świata lub w odniesieniu do Boga. Nie ma trzeciej drogi dla ludzi ochrzczonych. Potrzebujemy więc pozwolić Bogu, by dokonał sprawdzenia naszych sumień, modląc się: „Zbadaj mnie, Boże, i poznaj me serce; doświadcz i poznaj moje troski, i zobacz, czy jestem na drodze nieprawej, a skieruj mnie na drogę odwieczną!” (Ps 139,23-24), jednocześnie będąc zdecydowanymi, by rzeczywiście tego dokonał, zmieniając tory naszego myślenia.
Kto więc się ostoi? Kto udźwignie wymagania tego trudnego czasu? Spokojnie, jest odpowiedź i kolejna szansa. Słowo Boże dodaje otuchy wszystkim, którzy chcą je przyjąć, mówiąc: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5).
Chrześcijaninie, człowieku ochrzczony w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, zbierz więc wszystkie swoje siły wewnętrzne, angażując wolę i rozum, i przybierz postawę gotowości, by: zmieniać dotychczasowe priorytety, oddać Bogu strefy własnego komfortu i przewartościować dotychczasowy system przekonań.
Chcesz czuć się bezpiecznie i pewnie? Chcesz, pomimo tego co się dzieje wokół, patrzeć spokojnie w przyszłość? Zatem podejmij kilka kluczowych decyzji, które zmieniają prozę egzystencji, codziennego kieratu, rutyny, poczucia braku sensu w prawdziwe, dające satysfakcję i spełnienie życie. Oto kilka wskazówek:
- Zdecyduj, że nie chcesz drżeć ze strachu przed tym, co dzieje się na świecie czy w twoim życiu, ale zacznij wyrzekać się lęku w imię Jezusa Chrystusa. Jego doskonała miłość wobec ciebie, nie twoja wobec Niego, usuwa przecież lęk (por. 1 J 4,18).
- Wybieraj życie w relacji z Bogiem codziennie i naprawdę, pamiętając, że On jest. Gdy Twoje usta mówią Jezus, to niech za nimi idzie serce. Tam, gdzie angażujesz serce, tam powstaje życie i rodzi się na nowo. Zaangażuj zatem serce w wyznawaną przez ciebie wiarę, by rzeczywiście żyć.
- Zaakceptuj fakt, że nadchodzące Święta Bożego Narodzenia będą inne. Przestań się miotać i narzekać na to, czego nie masz – to doskonała droga, by skutecznie zepsuć ich czas sobie i innym. Podejmij wysiłek i zauważ, jak wiele wciąż posiadasz.
- Odkryj na nowo sens Świąt, który nie tkwi w ilości potraw, subiektywnym poczuciu szczęścia na skutek zaspokojonych żądz, tylko w tym, że Bóg przypomina, że narodził się dla zbawienia świata. Pamiętaj, że dla Niego cały świat to ty.
- Zatrzymaj się i zobacz, że dopiero kiedy odczuwasz jakiś brak, zaczynasz szukać prawdziwego spełnienia i sensu życia. Inaczej nie szukasz, bo myślisz, że je posiadasz. Bóg jest Panem każdego czasu. Niech więc jest błogosławiony czas pandemii, bo krzyczy do nas, że gdzie Jezus staje w centrum, bezsens staje się sensem, smutek zmienia się w radość, a samotność w pełną ciepła obecność. Z Nim zwykła egzystencja staje się prawdziwym życiem.
Wracając do początku tych rozważań, skąd tak radykalne przeciwstawienie pojęć egzystencji i życia? Czy taka polaryzacja jest zasadna? Spieszę z odpowiedzią: każde życie ma początek w Bogu, a żadne życie nie osiąga spełnienia, jeśli Go odrzuca. Tam, gdzie ludzie pozwalają narodzić się Jezusowi na nowo i osobiście dla nich samych, tam kończy się bezsens egzystencji, a zaczyna się prawdziwe życie.
Wspomnę na koniec przedświąteczną, niezwykle piękną i głęboką, refleksję Biskupa bielsko-żywieckiego Romana Pindla: „Jezus urodził się w nieciekawym miejscu, ale za to o pięknej nazwie, w "Bet-Lechem", czyli w Domu Chleba. Dom i chleb to dwa słowa, które najlepiej określają to, czego potrzebujemy w życiu”.
Co jest zatem sensem Świąt Bożego Narodzenia? Z pewnością porzucenie egzystencji i powrót do życia. Kiedy staje się to możliwe? Gdy pozwolisz Jezusowi, by zamieszkał u ciebie w sercu, gdy ty sam staniesz się jak Bet-Lechem, Dom Chleba, tj. dom dla przychodzącego Jezusa. I pamiętaj, podobnie jak Bet-Lechem możesz być nieciekawym człowiekiem. To nic, bo najważniejsze jest, byś tak jak Bet-Lechem, przyjął Tego, który stał się chlebem.