ŻYCIE (BEZ JEZUSA) JEST BEZNADZIEJNE
dodane 2021-01-05 22:20
Czytając czy oglądając bieżące wiadomości ze świata, kraju czy regionu, masz pełne prawo czuć się zaniepokojony. Gdy widzisz niekończące się przekomarzania polityków, podsycających spory dziennikarzy, ogólny chaos skutkujący dezinformacją, możesz czuć się jak pionek w grze, w której nikt nie zauważa twojej niemej, ale przecież rzeczywistej obecności.
Święta się skończyły, rok 2020 także. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, by rozliczyć się z tym co było i być gotowym na to, co będzie. W kluczu trzech poniższych pytań rozrachunek z przeszłością powinien być do przeżycia oraz spowodować, że pomimo wszystko spojrzymy w przyszłość z nadzieją i bez lęku.
Co jest za nami?
Rok pełen niespodziewanych zwrotów akcji, podczas którego wielu z nas czuło się jak na wojnie. Pandemia i związane z nią zawirowania, które całkowicie wytrąciły nas z wcześniejszego rytmu życia. Spory polityczne i okołowyborcze powodujące, że wielu nabrało przekonania, że demokracja w obecnych czasach jest fikcją, a chrześcijański charakter polskiego społeczeństwa pozostaje pod wielkim znakiem zapytania. Spory i zgorszenia w Kościele: kolejne ujawnione przypadki pedofilii; konflikty i nieposłuszeństwo wiernych w nieznanej dotąd skali; głośne sytuacje odejść i jawnego wypowiedzenia posłuszeństwa przełożonym przez duchownych; rozkwit działalności internetowej ludzi Kościoła, niestety, w niejednym przypadku z widocznym odcieniem celebryckim podejmowanych działań. Do zestawu powyższych rozmaitości, trzeba dodać walkę o życie nienarodzone, która po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego rozpętała się dosłownie wszędzie i dotknęła chyba wszystkich. Z pewnością, poza wymienionymi „rewelacjami”, miało miejsce wiele dobra: powroty do Kościoła, nawrócenia, wyjątkowa kreatywność zaangażowanych w głoszenie Ewangelii oraz służba i poświęcenie wielu ludzi na polu walki z COVID-19 – wszystko to jednak było dziwnie ciche w porównaniu z tym, co krzyczało i zabierało spokój, poczucie bezpieczeństwa i uśmiech z niejednej twarzy.
Co przed nami?
Po tym, co przyniósł miniony rok, niewielu podejmuje się przewidywania przyszłości. I dobrze. Jako cywilizacja Zachodu powoli uzmysławiamy sobie, że nie mamy wpływu na to, co wcześniej uznawaliśmy za będące pod naszą kontrolą. Patrzymy w 2021 rok i podejmując wiele ważnych kwestii, gdybamy, mając tego pełną świadomość. Wielu chciałoby wrócić do trybu życia sprzed pandemii, choć wie, że to niemożliwe. Niepewność jest zatem tym uczuciem, które towarzyszy większości z nas. Patrząc na zmiany i zjawiska, które zaszły na naszych oczach oraz na trendy społeczne wieje pesymizmem. Nikt, komu bliski jest zdrowy rozsądek, nie uwierzy, że podzielone społeczeństwo polskie nagle się zjednoczy, poraniony i osłabiony Kościół w jednej chwili odzyska autorytet i wpływ, a poszczególni ludzi poczują sens życia. Nie mamy też złudzeń dotyczących konsekwencji pandemii. Wiemy, że wychodzenie z niej i leczenie skutków potrwa dłuższy czas i będzie wymagać wysiłku na wielu polach: społecznym, ekonomicznym, ochrony zdrowia (w tym zdrowia psychicznego), oświaty czy rodzinnym. Pośród wielu niewiadomych jest wysoce prawdopodobne, że kolejny rok będzie sprzyjał dalszej polaryzacji poglądów i postaw w przestrzeni publicznej, oczyszczeniu środowisk życia z zakłamania i fałszu oraz swoistemu sprawdzaniu Kościoła z wiarygodności i spójności tego, co głosi, z tym, czym żyje. Wobec tego wszystkiego, słowa klucze do zrozumienia nadchodzącego czasu to niepewność oraz dalszy trud codzienności zabarwione szaro-czarnymi kolorami obaw i lęków o to, co będzie dalej.
Co jest pewne?
Część społeczeństwa, nie posiadająca oparcia w Bogu wyraźnie przyspieszyła w szaleńczym wyścigu, w którym próbuje zagłuszyć niepokoje, wypełnić pustkę, a nade wszystko znaleźć winnego aktualnego stanu rzeczy – oskarżenia czy wyzwiska w przestrzeni publicznej są tego uzewnętrznieniem. Nie wolno nam zapomnieć, że tam, gdzie odrzuca się Boga zaczyna rządzić duch tego świata, stojący za kłamstwem, podziałami oraz wszelakimi oskarżeniami. Tymczasem, pośród morza niepewności, jedno jest pewne i niekwestionowane: Bóg nie utracił kontroli nad wydarzeniami, światem oraz życiem poszczególnych ludzi. Przeciwnie, wierzący, dzięki minionym wydarzeniom, zostali przymuszeni, by zdać sobie sprawę z tego, że podstawą wiary jest zaufanie Mu. To On jest pewnością w naszych niepewnościach, siłą w bezsilności i nadzieją nawet wbrew nadziei (por. Rz 4,18). Pewne jest, że Bóg przyszedł na świat w osobie Jezusa Chrystusa, by ofiarować każdemu człowiekowi zbawienie: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Otoczeni masą rzeczywistości negatywnych, trudnych czy nieprzewidywalnych, dzięki wierze, możemy poczuć grunt pod nogami. Każdy, kto naczynie wiary, którym jesteśmy, wypełnił zaufaniem, może być pewien Bożej pomocy i pomimo wszystko czuć się bezpiecznie.
Czyż Bóg, który daje obietnicę zbawienia i dowód miłości w postaci zgody na ukrzyżowanie Jego Syna za grzechy świata, miałby w 2021 roku porzucić człowieka i przestać się nim interesować? W odpowiedzi na wiadomości, które nadal będą nas torpedować oraz niekorzystne wydarzenia, które z pewnością będą niejednego dotykać, lepiej powtarzać za psalmistą: „Wznoszę swe oczy ku górom: Skądże nadejdzie mi pomoc? Pomoc mi przyjdzie od Pana, co stworzył niebo i ziemię” (Ps 121,1-2). Jeśli tego potrzebujesz, bo twoja wiara zgasła, powtarzaj tak długo, jak długo będzie w tobie deficyt ufności Bogu w Jego miłość, cierpliwość i troskę o ciebie – nie odstępuj ani na krok, spoglądaj w niebo i walcz o swoją duszę, życie i jego sens. Dzisiaj analiza danych historycznych oraz różnego rodzaju naukowe opracowania zasadniczo nie kwestionują istnienia Jezusa historycznego – nie w tym tkwi problem. Ów problem, a raczej wyzwanie, stanowi, by Jezus historyczny, o którym mówią Ewangelie, pisma rzymskich autorów czy inne źródła, stał się Jezusem osobistym, tj. Zbawicielem i niegasnącą nadzieją dla każdego człowieka indywidualnie, by stał się nim dla ciebie.
Czas, w którym żyjemy, jest zatem wyjątkowy, wartościowy, sprzyjający głębokiej refleksji i fundamentalnym decyzjom. Pozwala uzmysłowić sobie, że nie tyle życie jakie mamy, jest beznadziejne, a życie bez Boga takim się staje. W życiu bowiem nie chodzi o okoliczności – one bywają różne, ale o jego fundament.