AŁTORYTETY

dodane 21:30

Gdy patrzy się na słowo „autorytety” zapisane tak jak w tytule, to aż boli. I dobrze, bo ma boleć. Czasami lepiej, by bolało, bo dzięki temu można zobaczyć, że coś choruje.

Tak samo jest, gdy rozgląda się i patrzy na to, co dzieje się wokół, na życie w realu oraz w szeroko pojętym świecie mediów – ma się wrażenie, że świat stanął na głowie, a wielu ludzi straciło rozum. Burza goni burzę, oglądając jeden skandal mamy pewność, że niebawem pojawi się kolejny, a zgorszenia, na różnych płaszczyznach życia, przychodzą jedno za drugim. Ludzkość zachowuje się jakby oszalała i wydaje się, że autorytetów, które mogłyby wskazać kierunek do wyjścia z matni jak na lekarstwo. Takie obserwacje, niestety, muszą boleć.

By nie być gołosłownym, dobrze odnieść się do przykładów. Wobec tego dla unaocznienia problemu trzy sprawy z brzegu:

Polak w śpiączce

Każdy, kto śledzi bieżące wiadomości, wie, że chodzi o człowieka, mieszkającego w Wielkiej Brytanii, który na skutek zatrzymania akcji serca, doznał poważnego uszkodzenia mózgu. Wiele osób zbulwersował przebieg zdarzeń, to, co dzieje się w majestacie prawa oraz fakt, że część najbliższej rodziny pacjenta, która zazwyczaj walczy o jak najdłuższe podtrzymywanie życia, poparła wniosek szpitala, zgadzając się na radykalne „rozwiązanie problemu”, tj. odłączenie chorego od aparatury podtrzymującej życie. Tragizm sytuacji dodatkowo zobrazował film, który trafił do sieci. Widać na nim wyraźnie, że mężczyzna, który zgodnie z opinią machiny urzędniczej jest w śpiączce, mruga oczami, płacze, porusza się, jednym słowem reaguje na bodźce z zewnątrz. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to, co dzieje się na naszych oczach, to rozciągnięta w czasie eutanazja, a ramy czasowe procesu uśmiercania określa wytrzymałość organizmu „skazanego” na śmierć i pozbawionego odżywiania? Odpowiedź na pytanie, co doprowadziło do tej sytuacji, jest prosta: człowiek postanowił być sam dla siebie autorytetem w sprawach życia i śmierci. To tylko jedna przestrzeń pośród wielu, w której bardzo wyraźnie widać, jak wygląda życie na Ziemi pod niepodzielnymi rządami ludzi, którzy wyparli się Boga. Wszystkim, którzy w tym przypadku, mogliby powiedzieć „tak” dla życia, zabrakło punktu odniesienia, czyli autorytetu wyższego niż autorytet omylnego człowieka. Człowiek bez relacji z Bogiem, bez wartości, które budują się wraz ze wzrostem w wierze, może stać się krwiożerczą bestią, która z pozoru inteligentnie chowa z gruntu złe uczynki za zasłoną prawa i totalnie subiektywnego poczucia dobra. W powyższym przypadku przejawiło się to także w braku zgody na przetransportowanie mężczyzny do Polski, bo zgodnie z przyjętą argumentacją wiązałoby się to z ryzykiem śmierci w trakcie transportu, a to z kolei byłoby bardziej uwłaczające jego godności niż odłączenie aparatury. Szok? Tak, tym większy, że mężczyzna samodzielnie oddycha, więc podczas transportu nie potrzebuje żadnego wspomagania w tym zakresie. XXI wiek - śmierć z głodu i pragnienia zwie się wyświadczaniem dobra. Porażka człowieczeństwa i upadek autorytetów. Nie pojawił się nikt spośród tych, którzy mają taką władzę, kto odważyłby się przerwać bieg po cudzą śmierć, a najbliżsi życiowo, stali się najdalszymi sercem. A wystarczyło tylko jedno: zapytać co o tej sprawie myśli najwyższy Autorytet.

Biją mojego idola

Na początek cytat: „Najcudowniejszy oratorze, kaznodziejo, jesteśmy z Tobą i tym co niesiesz całym sercem. (…) Najadam się Twoimi kazaniami, i czy to jest tylko fragment, czy cała msza ileż w tym roztłumaczenia, sensu i nareszcie coś rozumiem. Jesteśmy z Tobą, zostaw tych [tutaj pada nazwisko znanych terapeutów chrześcijańskich] ze swoim problemem. Boli mnie tylko, że Ciebie ich głupota zabolała. Ja i moje przyjaciółki wielbimy Cię…”. Czytając powyższy komentarz, który pojawił się na fanpage’u jednego ze znanych i bardzo medialnych księży Kościoła Katolickiego, można byłoby uznać go za żart lub marną prowokację. Nic z tych rzeczy! Jego autorka pisała na serio, a sprawa rozpoczęła się wraz z opublikowaniem filmu nagranego przez małżeństwo prowadzące ośrodek terapii chrześcijańskiej i doradztwa. Zawierał on bardzo przejrzystą i merytoryczną analizę kazania wspomnianego księdza, która wykazywała przekroczenie kompetencji i rozminięcie się z wiedzą, w szczególności dotyczącą szeroko rozumianej pomocy psychologicznej. W istocie, ów ksiądz, wypowiadający się z ogromnym przekonaniem i wymowną emfazą, budował wypowiedź w taki sposób, że wiele osób, na czele z autorami filmu, odebrało ją jako zniechęcanie do szukania pomocy u specjalistów. Ponadto wniosek, który można było zbudować, słuchając wypowiedzi, był czysto fideistyczny – jeśli masz wiarę, to nie potrzebujesz pomocy psychologicznej, jeśli masz problemy ze sobą, to zapewne brak ci wiary. W czasach, których żyjemy, wszyscy potrzebujemy roztropności, zwłaszcza w wybieraniu osób, których słowami się karmimy. Autorytet ludzki często rozwija się i rośnie wprost proporcjonalnie do ilości osób zasłuchanych w niego. Warto przy okazji postawić sobie pytanie: czy jeśli jakikolwiek duchowny wchodzi na terytorium dziedziny nauki, w której nie jest specjalistą, to czy może odrzucać głos osób ją reprezentujących? Wydaje się, że raczej powinien go uważnie wysłuchać, a nawet oczekiwać, że się pojawi, gdy zajdzie potrzeba. W przytoczonej sytuacji nic takiego się nie stało – ksiądz, zgodnie z facobook’owymi doniesieniami, krytykę odrzucił, a zakochani w nim zwolennicy ruszyli z batalią, polegającą na obrzucaniu, nieraz wyzwiskami, wszystkich myślących inaczej niż oni. Czy w tym przypadku można jeszcze mówić o istnieniu autorytetu czy raczej o narodzinach gwiazdy? Wygląda na to, że to drugie, a zacytowany komentarz mówi sam za siebie. Niestety, takich i innych sytuacji, które niepokoją, jest więcej, a to, co wzbudza uzasadnione obawy, to radykalizacja niejednego z kościelnych idoli oraz ich zwolenników. Tutaj potrzeba interwencji, jednak już nie tylko ludzkiej, ale przede wszystkim boskiej oraz objawienia się prawdziwego Autorytetu.

„Gawiedź do szczepienia”

Właśnie takiego sformułowania użył jeden z księży zakonnych w reakcji na post zamieszczony na facebook’u przez innego księdza, w którym ten zachęca do szczepienia się przeciwko COVID-19, argumentując to m.in. odpowiedzialnością za siebie i innych. Czy w samej zachęcie do szczepienia jest coś złego? Czy nosi ona znamiona przymusu? Czy wyraża coś innego niż głos Kościoła i specjalistów? Odpowiedzią jest trzykrotne „nie”. Niestety, retoryka osób, które kategorycznie odrzucają szczepienia, a nie posiadają ku temu względów medycznych (zaznaczam), jest iście apokaliptyczna, nacechowana lękiem, a przede wszystkim zanegowaniem tego, co mówi medycyna. Na dodatek nieraz zawiera kpinę, oblegi i sformułowania nielicujące z postawą chrześcijańską tak, jak wspominana wyżej wypowiedź księdza. Cóż, wielu pomyliło swoje role i zadania, zwłaszcza te społeczne. Nieraz księgowa wypowiada się niczym wirusolog, kierowca jak pracownik laboratorium badawczego, a kierownik sklepu spożywczego wie więcej na temat szczepień niż doktor medycyny. Wspólny mianownik tych wszystkich postaw? Wiara w ogólnoświatowy spisek i zanegowanie wszystkiego, co zgodne z logiką – jedna z komentatorek przywołanego wyżej postu zachęcającego do szczepień, publicznie afiszująca się prowadzeniem fanpage’a z dziesięcioma tysiącami polubień, przekonywała, że nie może szczepić się samotna matka posiadająca kilkoro dzieci, bo nikt nie weźmie odpowiedzialności za jej śmierć w wyniku zaszczepienia. Ta sama osoba była kompletnie nieskora do tego, by odpowiedzieć na pytanie, czy jeśli kobieta umrze z powodu COVID-19, to ona tę odpowiedzialność przejmie. Przykłady można mnożyć. Tak jak ten, gdy na publicznym profilu kobieta podpisująca się konkretnym imieniem i nazwiskiem, neguje przyczynę śmierci ks. Artura Godnarskiego podaną do publicznej wiadomości. Cóż można zrobić, gdy ręce opadają aż do ziemi? Z pewnością trzeba używać rozumu. Czymś innym jest publiczna zachęta do szczepień, a czymś skrajnie różnym od niej publiczne nawoływanie do nieszczepienia się. To pierwsze działanie wydaje się być czymś normalnym i dobrym. To drugie z kolei, na pewno w oczach osób pracujących na polu walki z COVID-19, jest działaniem skrajnie nieodpowiedzialnym – jest rzeczywistym braniem na siebie odpowiedzialności za cudze życie i zdrowie. Nie można postawić znaku równości pomiędzy tymi dwoma rodzajami działań. Z jakiego powodu? Z powodu konsekwencji i prawdopodobieństwa zdarzeń w przypadku ich zastosowania w praktyce. Niezbędna jest zatem ciągła weryfikacja autorytetów oraz używanie tych właściwych w odniesieniu do sytuacji. Niech teolog pozostanie specjalistą od teologii, a wirusolog od wirusów. Każdy z nich zda sprawę z tego, co mu powierzono. Nieodzowny, aby przyjąć tą prostą prawdę, jest zdrowy rozsądek, który jest niczym światło w tunelu – bez niego w dzisiejszych czasach nie uda się rozpoznać rzeczywistych autorytetów.

Gdyby na tym zakończyć naszą analizę rzeczywistości, to jednocześnie trzeba byłoby usiąść i się rozpłakać. Nie polecam jednak tego. Lepiej ręce, które wcześniej nam opadły z nadmiaru negatywnych przeżyć i wrażeń, wznieść do Jezusa. Lepiej uznać najwyższy autorytet Boga i schronić się w Jego cieniu. Lepiej pójść za Jego słowem i wykrzyknąć za psalmistą: „Ratunku, PANIE! Bo brak Tobie oddanych, nie ma uczciwych wśród ludzi. Okłamują siebie, sypiąc pochlebstwami, nie przestając nawzajem się zwodzić. (…) Słowa Pana to słowa czyste, jak srebro po próbie ognia, jak złoto siedmiokrotnie oczyszczone. Ty, PANIE, sam bądź ich stróżem! Chroń nas przed tym rodem na wieki! (Ps 12,2-3;7-8).

Jak więc dalej żyć? Normalnie, ale koniecznie z rękami podniesionymi do Pana, którego światło nawet w ciemności nie gaśnie.

https://www.facebook.com/marzena.pietroszek

 

Mój Twitter

Ostatnio dodane

Bądź na bieżąco