MUZYCZNY SKANSEN KOŚCIOŁA

dodane 19:30

zdjęcie: Pixbay

Obiekty, które posiadają wartość historyczną czy artystyczną gromadzone są w muzeach. Odnosi się wrażenie, że spora część pieśni grana i śpiewana podczas celebracji liturgicznych powinna zostać zweryfikowana i zwyczajnie wylądować na muzealnych półkach.

Zaklinanie rzeczywistości i podpieranie się argumentacją, że ze względu na tradycję i obowiązujące przepisy należy zachowywać status quo, staje się - delikatnie mówiąc - irytujące, a na pewno jest krótkowzroczne.

Anachroniczny język

Do dzisiaj pamiętam chwilę, gdy w dzień Wigilii Bożego Narodzenia moja siedmioletnia wtedy, a dzisiaj dorosła już córka, zapytała mnie ni stąd, ni zowąd: „Mamo, a co to właściwie jest ten truchlej”? Pytanie, które padło z ust dziecka, było oczywiście nawiązaniem do wyśmienitej pieśni Franciszka Karpińskiego pt. „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Cóż... Wyśmienitej, ale jednak niezrozumiałej. Dzisiaj także proponuje się wiernym wiele pieśni, które, zwłaszcza dla ludzi młodych, są kompletnie niezrozumiałe, a nawet, ze względu na archaiczny język, mogą wydawać się śmieszne. Warto zadać sobie pytanie, jak w uszach nastolatka czy współczesnej osoby z tzw. świata brzmi, dla przykładu, werset jednej z kościelnych pieśni: „Słodkie Serce, przyjm te pienia”. Czym są dla nich wspomniane „pienia”? Czy przypadkiem nie jest tak, że gdy śpiewane są tego typu pieśni, to osób mogących zidentyfikować się z nimi jest niewiele, a mówiąc dobitnie, stanowią one jedynie najstarszy segment katolickiej społeczności?           

Muzyka dla starych

Chcielibyśmy zatrzymać w Kościele ludzi młodych. Zewsząd słyszy się, a także widzi, że szerokim strumieniem młodzież odpływa z Kościoła, a śpiewamy przede wszystkim dla ludzi starych. Muzyka jest jednym z głównych i najlepszych nośników treści. Dzięki swej specyfice sprawia, że są one (treści) łatwo i wręcz samoczynnie przyswajane, zwłaszcza przez młodych. Trudno sobie nawet wyobrazić młodego człowieka, który nie jest zainteresowany muzyką, tymczasem my w Kościele jakbyśmy byli nie tylko głusi, ale i ślepi, nie chcąc dostrzec wielu związków przyczynowo-skutkowych. Dla przeciętnej, młodej osoby niedzielna Eucharystia jest wydarzeniem bardzo trudnym do przeżycia. Młody człowiek bowiem najczęściej nie ma doświadczenia Boga i relacji z Nim, a to, co się wokół niego dzieje, na czele z towarzyszącą temu muzyką, jest dla niego niezrozumiałe, smutne, niezachęcające, a często wręcz przygnębiające. W tym kontekście przemyślenie na nowo kościelnego repertuaru byłoby wyrazem miłości do młodych i poważnie rozumianej troski o ich zbawienie. Przecież dzięki muzyce mogą odkryć i rozpoznać Jezusa w Eucharystii. Niech Kościół da im tę szansę, bo może!

Zdarta płyta

Wiele z pieśni granych jest, przykro to stwierdzić, do znudzenia. Wielokrotnie słyszana przeze mnie argumentacja powtarzana jak mantra przez proboszczów, zawsze brzmi podobnie - organista jest niereformowalny i nie sposób wywrzeć na niego wpływ. Ewentualnie można usłyszeć, że znalezienie nowego organisty graniczy z cudem. Gdyby te wyjaśnienia przyjąć za prawdę, to można byłoby odnieść wrażenie, że wszyscy organiści wykonują swoje obowiązki charytatywnie, a księża proboszczowie są na ich usługach. Z drugiej strony, bywa i tak, że sam proboszcz jest zadowolony z tego jak jest i sam blokuje wszelkie zmiany, bo zmiany, w jego pojmowaniu, to kłopot. Niestety, znów dochodzimy do podobnego wniosku jak poprzednio: muzyka ma doprowadzić wiernych do sedna wydarzeń, w których ci uczestniczą; poruszyć uczucia i emocje, by te wyrwały się z tego, co światowe, a skierowały się na sprawy boskie; ma pomóc przeżyć to, co tajemnicze i niepojęte, tj. Bożą obecność. Bez urozmaicenia, zmian, wprowadzania nowych pozycji do repertuaru pieśni, to niemożliwe. Nawet najpiękniejsza pieśń śpiewana po raz enty przestaje pobudzać do myślenia i przeżywania, a zaczyna być śpiewana mechanicznie. Jednocześnie z praktyki wiemy, że w wielu kościołach często jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie za chwilę grane. A większości ludzi to nie pomaga...

Herezje

Świadomy wierzący bywa stawiany podczas celebracji eucharystycznych w kłopotliwych sytuacjach. No bo co powinien zrobić, gdy śpiewane są teksty typu: „Lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy kto się do Matki uciecze” czy „Zawitaj Królowo Różańca Świętego, jedyna nadziejo człowieka grzesznego”? Nie śpiewać czy śpiewać dla zachowania jedności ze zgromadzeniem? Powinien łamać swoje sumienie czy więzi wspólnotowe? Ewidentnie tak sformułowane przesłania, wspomnianych tylko dla przykładu tekstów, zawierają herezje. Odnosząc się do fragmentu pierwszej pieśni: Jezus pokazuje Ojca jako Boga miłosiernego i dobrego (np. Łk 15). I do drugiego: Jeśli chrześcijanin ma mówić o jedynej nadziei, to z pewnością jest nią Jezus, który jest Bogiem, Panem i Zbawicielem, a nie Maryja, która mimo swych niekwestionowanych zasług i roli w historii zbawienia pozostaje człowiekiem. Ciekawym jest, że tyle sytuacji w Kościele jest oprotestowywanych przez liczne grono osób mieniących się strażnikami depozytu wiary, a w kontekście pieśni religijnych przez lata uchodzi wykrzywianie kręgosłupa wiary wiernych i stawianie tych bardziej świadomych w wierze w sytuacji konfliktu sumienia i bezsilności. Jak to jest, że śmiało krytykuje się i odrzuca nowoczesne pieśni z chrześcijańskich list przebojów czy te śpiewane podczas spotkań wspólnot nurtu charyzmatycznego, które często są biblijne i jest w nich wyeksponowany aspekt uwielbienia Boga i jednocześnie przez lata dopuszcza się do śpiewania pieśni wypaczające wiarę?

Meritum

Przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa ma miejsce codziennie w całym katolickim świecie. Jest najważniejszym wydarzeniem spośród wszystkich, które mają miejsce każdego dnia. Żaden katolik o właściwie ukształtowanej wierze nie ma wątpliwości, że nie ma ważniejszego wydarzenia niż to. Nawet gdyby wokół wybuchały wulkany, przetaczały się huragany czy wylewały morza i rzeki, Eucharystia zawsze będzie stanowiła centrum wydarzeń i będzie najważniejszym z nich. Stanowi, a przynajmniej powinna, sedno chrześcijańskiego życia i centrum aktywności Kościoła. Zatem wszystko, co nie dotyczy istoty liturgii eucharystycznej, jest jedynie jej „oprawą”. Ona zaś (oprawa) powinna pobudzać do wiary, pokazać prawdę o wydarzeniu, które jest celebrowane, wzniecać płomień gorliwości, otworzyć oczy na meritum. Czy pieśni towarzyszące wiernym w przeżywaniu i świętowaniu Eucharystii spełniają tę funkcję? Czy spełniają swój cel i służą, otwierając nasze oczy na to, co naprawdę ma miejsce podczas danej celebracji? Wreszcie czy są w stanie, biorąc jako podstawę do oceny propozycję pieśni kierowaną do wiernych w przeciętnej polskiej parafii, zachwycić i pociągnąć młodych i niepraktykujących? I na koniec pytam: Czy pieśni śpiewane podczas przeciętnej, niedzielnej Eucharystii są biblijne? Bo właśnie takie mogłyby mocą słowa Bożego tchnąć w wiernych nowego ducha i nową jakość.

Nikt nie odważyłby się powiedzieć, że eksponaty muzealne są niepotrzebne, zbyteczne i należy się ich pozbyć. Przeciwnie, czym starszy obiekt, tym bardziej otaczany jest uwagą i troską, by zachować go dla potomności jako wspomnienie minionych już czasów. Nikt zdrowo myślący nie zastanawia się, czy wazę z XVIII wieku położyć na stole i podawać z niej rosół w niedzielę i pomidorową w czwartek. Raczej stoi ona zabezpieczona na półce, by ją podziwiać i odkrywać minione dzieje, ich wartość, przesłanie, kulturę. 

Z jakiego więc powodu specjaliści od liturgii i muzyki kościelnej zdecydowanie zbyt często zachowują się niczym kustosze muzeum konserwujący znamienite, ale wysłużone eksponaty, a nie słudzy Kościoła, którzy obserwują znaki czasu i nasłuchują, co na ich temat ma do powiedzenia Duch Święty? Dlaczego sytuacja muzyki kościelnej jest skostniała, a wśród wielu pokutuje przekonanie, że ona sama jest czymś nieweryfikowalnym i niezmieniennym? 

Przecież śpiewane pieśni nie stanowią o istocie celebracji liturgicznych. Jedyną niepodważalną wartością i centrum całego wszechświata jest Jezus, który przychodzi w swoim Ciele i Krwi. To, co okala to wydarzenie, nie jest Jezusem. On, a nie wszelkiego rodzaju forma jest tym, który może powiedzieć o sobie: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14), bo istnieje niezależnie od wszystkiego. Wszystko inne, tj. liturgia, jej kształt, pieśni i inne składowe celebracji mają sens ze względu na Niego: „On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1,17).

https://www.facebook.com/marzena.pietroszek/

Mój Twitter

Ostatnio dodane

Bądź na bieżąco