Wiara, Rodzina, Modlitwa, dzieci
Cuda, a nie okolicznościowe zbiegi
dodane 2016-11-13 13:34
Pędzimy tak szybko, że niedostrzegany już nie tylko drugiego człowieka, ale i anioła, co rękę wyciąga.
W filmie "Miasto Aniołów" dwaj boży posłańcy stwierdzają, że dzisiaj, rzadko ludzie orientują się, że ich stróż jest w pobliżu. Wg nich są jednak wyjątki; są to osoby niewidome, które słyszą głos anioła, oraz ludzie "szaleni", którym rozum nie przeszkadza dostrzec niebiańskiego gościa. Kiedyś było jednak inaczej. Gdy czytam słowa zapisane w Starym lub Nowym Testamencie zadziwia mnie, jak łatwo ludzie rozpoznawali bożych posłańców. Mieli czasem co prawda problemy by im uwierzyć. Ich spotkania były jednak całkiem realne, kończyły się np. czasową utratą mowy, która wielu logopedów wprawiłoby w osłupienie. Były także rozmowy we śmie. Nie dość, że o nich pamiętano, to wywierały one ponadto taki wpływ na śpiącego, że ten decydował się nagle na przeprowadzkę, bo zrozumiał że jego bliskim grozi niebezpieczeństwo. Czy dzisiaj, gdyby stanął przed nami anioł, dali byśmy wiarę w jego słowa, czy raczej posłalibyśmy go do sprawdzonego psychiatry??
Kilkanaście lat temu w Polsce leciał serial "Dotyk anioła". Tam nasi niebiańscy towarzysze w chwili ujawniania się, święcili niezwykłym blaskiem. Może zatem oni na co dzień się pokazują, tylko w mniej oczywisty sposób? Może każdy z nas ma taką chwilę, w której jest pewien, że to był właśnie ten gość ze skrzydłami? Myślę o tym przypominając sobie pewną sytuację.
Biegłem po pracy do domu. Było już ciemno, trochę padało. Wszedłem na ulice. Nagle za mną ktoś krzyknął; "Stój!!!". Jak wryty stanąłem na środku jezdni. Przede mną zatrzymał się samochód. Z jego prawej strony jechało jednak inne auto. Kierowca nie widział mnie, zasłoniły mnie inne pojazdy. Gdybym się nie zatrzymał wpadłbym prosto pod dola pędzącego wozu. Odwróciłem się by zobaczyć kto mnie ostrzegł. Nikogo nie było w pobliżu. Czy to zatem anioł stróż się zdenerwował, że nie uważam?
Pamiętam także inne zdarzenie. Nasza pierwsza córka miała rotawirusa. Dla nas było to coś zupełnie nowego. Nie wiedzieliśmy z żoną co zrobić. Zwracała wszystko, wodę i jedzenie. Miała tylko dwa lata. Dwa dni wcześniej chwilę rozmawialiśmy z pewną lekarką, której wcześniej nie znaliśmy. W trakcie spotkania ze znajomym wspominaliśmy, że chyba coś się zaczyna. I zaczęło się. Hania niczego nie przyjmowała. Za to spala. Byliśmy spokojni. Przecież babcie mówią, że „na chorobę sen jest najlepszy”. Nagle tamta Pani doktor zadzwoniła. Ciekawa była, jak tam nasza córka. Nawet nie wiem skąd miała numer telefonu. Mówimy jej, że już się uspokoiło, "Hania śpi od pięciu godzin"- stwierdziłem. A lekarka na to "Natychmiast musicie jechać do szpitala!"-krzyknęła w słuchawkę. Lekarka na izbie przyjęć powiedziała nam, że przybyliśmy w ostatniej chwili. Hania była skrajnie odwodniona. U dzieci podobno w takim stanie to błyskawicznie się dzieje. Gdyby spała do rana prawdopodobnie nie obudziłaby się już nigdy.
Wiem, że lekarka która do nas dzwoniła aniołem nie była. Do dzisiaj jednak z moją żoną zastanawiamy się co ją skłoniło, by zadzwonić do obcych sobie ludzi, u których nic szczególnego dziać się nie miało?