dzieci, Wychowanie
Czasem myślę o rozwodzie
dodane 2016-11-22 19:55
Kiedyś oryginalne było noszenie w szkole dredów. Dzisiaj coraz częściej mianem "oryginał" określa się osoby, które noszą na palcu obrączki.
Temat rozwodu za mną krąży!!! Pojawił się w rozmowie z przyjaciółmi. Podjęty był na konferencji dotyczącej praw dziecka. Sąsiad w pociągu ostro spierał się ze swoją żona i słowo "rozwód" padło z pięć razy w ciągu kilku minut. Miałem także okazję prowadzić mediację rodzinną, która sukcesem niestety się nie zakończyła.
Od kilku lat współpracuję z pewną fundacją. Na co dzień zajmuję się prawem, tam natomiast przypominam sobie, czemu kiedyś studiowałem pedagogikę. W fundacji przez ostatnie dwa lata trafiały do mnie dzieci. Moim zadaniem była rozmowa, pomoc, nazwanie problemu i wsparcie. Dzieci tych w tym krótkim okresie było kilkanaście. U wszystkich rodzice byli po rozwodzie, lub też papiery rozwojowe mocno szykowali. Gdy opowiadałem tą historię pewnej znajomej stwierdziła; Ale czy jesteś zdania, że rodzice ci powinni być razem tylko dla dzieci?
Szczerze mówiąc nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania i dlatego w pełni dopuszczam, i akceptuje separację. Ona zakłada potencjalny powrót, zakłada pewną pracę nad małżeństwem. Są takie konflikty, tak głęboko wrośnięte w małżeństwo, że wspólne bycie i życie działa wyłącznie niszcząco. Pewna para, którą znam nie umiała już zwyczajnie rozmawiać. Albo pisali do siebie kartki, albo drąc je, darli się na siebie; dzieci przeszkodą w działaniach tych nie były. Myślę, że w podobnych, skrajnych sytuacjach odejście bywa wręcz obowiązkiem. Czy dla nich także jest ratunek? Nie wiem.
Znam osoby, które twierdzą, że wszystkie małżeństwa da się uratować Z podobnym przeświadczeniem szedłem na szkolenie dla mediatorów. Miałem nadzieję, że będę "anty rozwodnikiem". Na zajęciach bardzo mocno mi powiedziano; "To nie jest twoja rola. Ty masz pomóc im rozmawiać porozumieć się. Ustalić pewien kontrakt." Myślę, że jedno nie przeszkadza drugiemu. Ludzie myślą czasem o rozwodzie, a im po prostu trzeba pomóc i nauczyć…jak się kłócić. Bywa jednak i tak, że jest w nich mocne postanowienie rozwodowe. Mediator – jak mnie uczono- nie powinien wówczas sugerować, że o małżeństwo trzeba walczyć. Znam jednak przykład, w którym Pani mediator na wizytę każe przynosić zdjęcie dzieci osób, które do sądu się wybierają.. Czasem bowiem tylko one są "elementem łączącym". Więcej mediator może, a chwilami wręcz musi być adwokatem takiego dziecka, to on ma bronić jego praw w chwili, gdy rodzice w kłótni zapomnieli o nim.
I tu jest dla mnie największy problem, gdy rozmawiam z małżonkami idących do sądu. Wyobrażam sobie, że oni kiedyś szli do kościoła. Więcej wcześniej za sobą latali, podrywali się. Poznawali wzajemnie tajemnicę, pasję, fantazje, kompleksy i rodzinne trudy. Nagle to znika, nagle tego nie ma. Jak walczyć z rozwodem?
Nie wiem. Coraz bardziej natomiast obawiam się, że do rozwodów się przyzwyczailiśmy, że nie wypada stawać na drodze rozwodnikom.
Oto pewna para: Gdy przyszli na mediację byli napięci, zdenerwowani, płakali, krzyczeli. Pod koniec mediacji zaczęli rozmawiać, widzieć wspólny cel. Postanowili, że będzie rozwód. Powiedzieli o tym spokojnie. Razem powiadomili o tym ich dziecko. Pewnie razem poszli też do sądu. Nie stawiam diagnozy, nie oceniam. Mam jednak nadzieję, że może…na sale sądową nie dotrą.