Modlitwa, Rodzina, Wiara
Betlejem blisko Łodzi
dodane 2018-01-16 16:28
To paradoks, ale idąc na koncert o Bożym Narodzeniu, możesz sobie w pewnym momencie uświadomić, że Jezus Zmartwychwstał.
Natalia Kukulska, Mietek Szcześniak, Beata Bednarz, Mate.o i inni, te nazwiska mocno przyciągały uwagę na plakatach wywieszonych na przystankach w Łodzi. Każdy kto rok temu był na koncercie „Betlejem w Łodzi” zapewne nawet intuicyjnie zadał sobie także ostatnio pytanie: Może się wybiorę? Z całą pewnością bowiem wspomnienia wielu kierowały się w stronę genialnej muzyki, tworzącej wspaniały duet z chórem TGD oraz zaproszonymi solistami. W tym roku kilka elementów mogło zaskoczyć widzów. Po pierwsze nie było wspomnianego chóru. Po drugie natomiast klimat koncertu utrzymywał się w większości w refleksyjnej tonacji. Na początku spotkania „ostrzegał nas” przed tym Marek Zając, prowadzący już drugi raz w Łodzi to spotkanie. Dziennikarz ten uczciwie powiedział jednak, że koncert składać się będzie z trzech części.
Paradoksalne słowo
Z całą pewnością pierwsza część „Betlejem w Łodzi” to ten typ imprezy muzycznej, która nie powinna mieć miejsca w wielotysięcznej auli. Zaproponowane pieśni -często z odległych miejsc i czasów- wymagały skupienia, które dość trudno osiągnąć na stadionowej arenie, Nagle jednak przyszedł drugi etap spotkania. Zaczął go abp Grzegorz Ryś. Biskup powoli przyzwyczaja nas do tego, że w swoim słowie „zatrzymuje się na Słowie”, tym Słowie, które stało się Ciąłem. Zapytał nas, czy zdawaliśmy sobie sprawę, jak niepojęcie paradoksalny jest Bóg. Genialnie ukazuje to kolęda „Bóg się rodzi”. Pan wszechświata zszedł na ziemię, stworzył sobie sam granice. Jest światłością, która ciemnieje, ogniem, który, by mógł pozostać dla nas darem, musi wpierw okrzepnąć. Podobnie jest z człowiekiem- mówił nasz biskup. Będzie on prawdziwie sobą, gdy stanie się darem da drugiego. Słowa naszego pasterza natychmiast zrealizowaliśmy. Kilka tysięcy osób zaczęło po nich łamać się opłatkiem. Potem udaliśmy się pod scenę, by wspólnie odśpiewać kolędy. I tutaj, Marek Zając miał rację: publiczność stała się głównym wykonawcą.
Uwielbienie ma sens
Ostatnim etapem spotkania było wspólne uwielbienie Boga. Czas niezwykły, wręcz zaskakujący. Pod sceną zostali Ci, którzy razem z m. in. Mate,o i Agą Musiał chwalili Stwórcę. Zazwyczaj ten moment omijamy w okresie zimowych świąt. Życzymy sobie w ich trakcie, by Jezus w nas się narodził, by zamieszkał. Tu nam się to nieco udało. Tutaj to On był w centrum.
„Betlejem w Łodzi” wielu zapewne zaskoczyło. Koncert ten można określić mianem „Od znużenia, do uwielbienia”. Charakter początkowych pieśni powodował, że zapewne kilka osób doświadczyło znużenia: orientalne dźwięki, długie wstawki, specyficzne instrumenty itd. Niestety nie były to elementy, które podobnie jak rok temu porywały. Ostatni element spotkania zmienił jednak wszystko. Osoby, które wspólnie wykrzyczały „Tobie zaufałem, nic mi się nie stanie”, dopełniły to spokojnym śpiewem „Przyjaciela mam”. Pod sceną zmieścił się każdy: trzech brodatych kleryków, kapłan w mistycznym odlocie, rodzice z dziećmi na rękach i młode osoby, które określić można tylko mianem „pięknych”.
Miłosierdzie i refleksja
Na zakończenie spotkania można było otrzymać pewną torbę. Proponowano, byśmy zakupili do niej produkty, które następnie przekażemy potrzebującym. W ten sposób mogliśmy bardzo szybko stać się ambasadorami Bożego Miłosierdzia. Wychodząc dość szybko z całą rodziną, niestety nie zdążyłem wziąć tej torby. Tuż za terenem łódzkiej areny podszedł do mnie pan z dwiema innymi torbami: były foliowe, miał w nich wiele, pewnie osobistych rzeczy. Podszedł do mnie i powiedział ściskając mnie za rękę: „Widziałem Pana pod sceną. Będę się jutro za pana i rodzinę w kościele modlić. A tak przy okazji, Ma Pan może pięć zł dla podratowania?”. Powiedziałem, że nie wiem ile mam pieniędzy w kieszeni, ale zobaczę: „Mam trzy zł”. „Może być”- powiedział i przypomniał, że się pomodli.
Słowo: „Tym którzy je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi bożymi.”