I przypomniała mi się historia z życia Sokratesa o tym, jak jakiś człowiek przyszedł do mędrca i chciał się z nim podzielić newsem.
Dzisiejszy fragment listu do Koryntian rodzi pytanie: Czy można prowadzić ewangelizację, jednocześnie tkwiąc w sporach i waśniach?
Bo czasem jest tak, że to ja walczę zamiast Niego, ja się martwię i zabiegam, tak jakby Go nie było.
Myślę, że pokora ma ścisły związek z poczuciem dokochania.
Poszłam kiedyś do księdza po poradę. Po sposób na rachunek sumienia. Żeby mieć jakiś schemat.
– Jak myślisz co my teraz tańczymy religijny czy erotyczny? - pyta Franeczek konspiracyjnie. – Chyba erotyczny? – uśmiecham się zalotnie. – Ja myślę że religijny, bo modlę się do Boga o zmiłowanie – podsumował mój ulubiony mąż.
Ciężkiego i lepkiego. Przyssał do ciała niczym próżniowa torebka na żywność. Łapałam pozytywne bodźce, które nie miały szansy przebić się przez tą pesymistyczną impregnację.
Oczy rozbiegane, zalęknione. Niepewny siebie. Dziś jak patrzę na niego, widzę oczy rozjaśnione jakimś wewnętrznym światłem.
Tak, jest to władza nad jakimś urojonym światem, który czasem zastępuje nasze własne życie.
Wczoraj się dowiedziałam.